światło odbite
Wielobranżowy z antykami
O czasie zaklętym w starych zegarach; o przemianach nowego w stare i z powrotem;
o panu, który na zapleczu sklepu wielobranżowego opatruje mechanizmy do odmierzania godzin.
Schwartz, mydło, powidło... i stare zegary
Sklep wielobranżowy „Tadex” przy ulicy Kościuszki w Smołdzinie oferuje artykuły budowlane i ogrodnicze, chemię gospodarczą, AGD, wyposażenie wnętrz, a nawet ubrania. Cały asortyment artykułów pierwszej, drugiej i trzeciej potrzeby mieni się kolorami na ciasno ustawionych półkach. Wszystko co może nagle okazać się potrzebne: do naprawienia cieknącego kranu, wyprawienia dziecka na WF, czy wtedy, kiedy zapomniało się kupić prezentu na imieniny ciotki mieszkającej we wsi obok. Sklep wypełnia lukę towarową na odcinku pomiędzy Główczycami, a najbliższym większym miastem, Słupskiem. Oszczędza mieszkańcom okolic Słowińskiego Parku Narodowego konieczności nadrabiania trzydziestu kilometrów drogi żeby kupić to, co akurat stało się niezbędne. Dlatego w Tadexie zawsze jest gwar. Szczególnie w sezonie pan Tadeusz W. z żoną i pracownikiem mają pełne ręce roboty, a dzwonek nad drzwiami co chwila oznajmia wejście nowego klienta.
Podczas wakacji spędzanych w przyczepie kampingowej nad morzem, kierowana potrzebą zakupienia butli z gazem, małej ogrodowej łopatki i karty pamięci do aparatu, ja też udałam się do tego centrum załatwiania spraw niecierpiących zwłoki.
Dotarłam do pomarańczowego pogeesowskiego pawilonu, nacisnęłam klamkę, dzwonek zrobił „Dzyń!”...
W tej chwili znalazłam się w środku i jeden moment wystarczył, żeby spomiędzy siatki ogrodniczej, ozdobnych świec i gumofilców, doleciał mnie równomierny, niezbyt głośny ale wielokrotnie powtórzony, miły uchu dźwięk.
Miarowe cykanie zegarów wiszących lub leżących wszędzie tam, gdzie na ścianach czy na półce znalazł się kawałek przestrzeni nie zadomowiony przez produkty z PRC. Urzeczona tym, co widzę i słyszę, oglądałam drewniane pudła wykończone rzeźbieniami; tarcze z cyferblatami, po których, między wypisanymi gotykiem cyframi godzin przemieszczały się filigranowe, ażurowe wskazówki z cienkiego metalu i miedzi...
Pan od zegarów
Minęło kilka chwil zanim nadeszła moja i Kuby kolej na załatwianie spraw. Kiedy mój towarzysz z młodszym pracownikiem omawiał nasze zakupy, korzystając z okazji zapytałam starszego pana, który wydawał się właścicielem sklepu, czy to są stare zegary.
Właściwie wiedziałam, że są stare. Żaden mechanizm na baterie nie zaimituje subtelnego echa sprężyny przeskakującej w brzuszysku zegara po kole zębatym, a nawet najlepiej polakierowana sklejka nie uda wyglądu stuletniej, drewnianej skrzyni. Chciałam zagaić rozmowę. Dowiedzieć się czegoś o tym niespotykanym zjawisku, wyłaniającym się nagle przed moimi oczyma
i uszami w sklepie Tadex, w miejscowości gminnej Smołdzino, na obrzeżach Słowińskiego Parku Narodowego.
Pytanie skutecznie odciągnęło mojego rozmówcę od kas fiskalnych i miałam wrażenie,
że momentalnie w oczach nie tak znowu starszego pana, zapaliła się iskra. Jakby właśnie po to, żeby porozmawiać o tych starych zegarach czekał dziś w swoim sklepie. Moja intuicja właściwie wytypowała kierownika i zarazem osobę „od zegarów”. Pana Tadeusza natomiast, zdaje się, ucieszyło, że ktoś usłyszał ich równomierne cykanie, określające czas przedmiotom i ludziom, przewijającym się przez sklep. Bez dalszych próśb zaczął opowieść o swojej kolekcji.
Wskazując na małe, stojące na półce zegary pod szklaną kopułką, tzw. roczniaki (bo wystarczy
je raz w roku nakręcić i działają przez 12 miesięcy) wyjaśnił mi ich pochodzenie i mechanizm. Dowiedziałam się, że te duże, wiszące, bogato zdobione, to Beckery; że są jeszcze inne, angielskie, niemieckie, francuskie, choć francuskich pan Tadeusz nie ma.
W jednej minucie moja wiedza na temat dawnych zegarów znacznie powiększyła swój zasób, dlatego, żeby nie uronić nic z tego o czym mówi mój rozmówca, umówiłam się na następny dzień rano.
Magia odmierzanego czasu
Kiedy z dyktafonem w mojej ręce i aparatem fotograficznym w dłoni Kuby stanęliśmy o umówionej porze przed Tadexem, właściciel i zegarmistrz w jednej osobie już na nas czekał. Czekały też zegary, z pełną dyscypliną nastawione na tą samą godzinę. Na półeczce nad drzwiami zauważyłam dostawione na okoliczność naszego spotkania dwa nowe „roczniaki”. Ściany też jakimś cudem też powiększyły swoją powierzchnię nośną i udało im się przyjąć kilka dowieszonych przed naszą wizytą zegarów naściennych. Wszystkie, zgodnie ze swoją powinnością i przeznaczeniem, cykały przesuwając wskazówki co sekundę lub minutę, o ustaloną odległość do przodu. Już jest tak z zegarami, że unaoczniają to, co nieuchronne - mijanie czasu.
- To już słyszałem nie raz. - Opowiada Pan Tadeusz - Niektóre osoby mówiły, że nie lubią zegara jak tyka, bo im czas wymierza. No i taka prawda. Już do tyłu nie cofnie, tylko do przodu. Nie ma takiego zegara co by do tyłu chodził.
Sam jednak lubi cykanie zegarów. Mimo, że słabo słyszy i w dzień nosi aparat słuchowy, który na noc zdejmuje. Kiedy w nocy bije w domu zegar, nie musi się zastanawiać, od razu wie, który to. Nawet żona już przyzwyczaiła się do miarowych uderzeń kilkudziesięciu zegarów roznoszących się echem po pokojach. Tylko raz jeden z nich bił za głośno i na prośbę żony pan Tadeusz przeniósł go za drzwi sypialni, na korytarz.
W świecie Beckerów i Junghansów
Zegary kupuje w Internecie, na Allegro, OLX-ie. Jak mówi, niektóre z nich wynajduje
w opłakanym stanie.
- Były skrzynki takie, że ktoś by może je wyrzucił na śmietnik, czy gdzieś na złom. A ja poodnawiałem, ponaprawiałem i jak nowe - opowiada. Denerwuje się, że nieraz ludzie źle obchodzą się ze starymi zegarami. Nakleją Butaprenem, nakitują, zamiast zrobić jak się należy. Ma w swojej kolekcji taki, którego skrzynia została w całości pomalowana czarną farbą olejną
i od kilku lat czeka w warsztaciku za sklepem na swoją kolej do odremontowania. Już są dla niego przygotowane półtoczenia do doklejenia na rogi ale świadomość ilości drobiazgowej roboty jaką trzeba będzie wykonać przy zdzieraniu farby, skutecznie odwleka w czasie moment rozpoczęcia pracy... A pracę z zegarami Pan Tadeusz wykonuje w tak zwanym „wolnym czasie”.
- Siedzę nieraz długo, nieraz siedzę już w nocy. - Mówi. - Jak sobie tak zrobię skrzynkę, wszystko poszykuję, jak składam wszystko. Kiedyś włączyłem telewizor i nie patrzyłem na godzinę. Skończyłem, patrzę - trzecia godzina rano! Człowiek zajęty i to tak leci. Niektórzy się dziwią „Kiedy pan to robi?” Ja mówię: „Wolnym czasem, wieczorami” (śmiech).
Skąd się wzięła ta osobliwa pasja naprawiania mechanizmów odmierzających czas? Nasz bohater jest samoukiem ale ciekawość co do tych starych skrzynek, kół zębatych i sprężyn rozbudził w nim brat, który ma jeszcze więcej zegarów niż on sam. Niestety z bratem nie udało nam się porozmawiać ale wizyta u Pana Tadeusza uświadomiła nam ile różnych tajemnic kryje się pod cyferblatami starych zegarów.
W XIX-tym i XX-tym wieku było kilku wiodących potentatów na rynku odmierzania czasu. Te, których pan Tadeusz ma w swojej kolekcji najwięcej to polskie Gustawy Beckery i niemieckie Junghansy. Ciekawy zbieg okoliczności u mieszkańca tzw. „Ziem Odzyskanych”, czyli terenów dołączonych do Polski po II wojnie światowej, wcześniej przez długi czas należących do Niemiec. Być może te Junghansy, które dziś tykają na ścianie sklepu wielobranżowego Tadex w Smołdzinie, przed wojną zdobiły salony gościnne niedalekich pałacyków i dworków?
Tego się nie dowiemy, możemy tylko dać się prowadzić wyobraźni, poruszonej dźwiękiem malutkiego młoteczka uderzającego w spiralny drucik (gong), po którym rozchodzi się dźwięk, znany nam jako bicie zegara.
Choć to tylko jeden z mechanizmów wydobywania się dźwięku. Są też mechanizmy strunowe, choć raczej nie u Beckera.
A jeszcze inaczej działają zegary z kukułką. W nich dwa małe mieszki, naprzemiennie ściskane „popychadełkami” wyrzucają z siebie powietrze, które wychodząc z nich wydaje charakterystyczne khu khu khu khu. Kukułka, oszustka, udaje, że to ona kuka, wychylając się co raz z gniazdka na skrzynce zegara i chowając się, kiedy skończy odliczać swój rytm.
Są jeszcze sprawy wychwytów, sygnatur... Niuanse świata zegarmistrzów, który powoli odchodzi w niszę opatrzoną fiszką dla pasjonatów i freaków. Jak wiele rzeczy, ustępując miejsca produkcji szybkiej, masowej, powtarzalnej i zastępowalnej w razie zepsucia nowym, tanim („jeszcze lepszym!”) produktem.
Inne bicie, inne tykanie.
O tym wszystkim opowiada nam pan Tadeusz, oprowadzając nas po kolei po sklepie, domu i warsztacie, gdzie remontuje okaleczone skrzynie i mechanizmy. Stojący w kącie warsztatu na biurku, drewniany zegar obciągnięty czarną olejnicą, rzeczywiście żałośnie wygląda. Jego właściciel ze smutkiem wskazuje go nam mówiąc: Tak wygląda zniszczony zegar. Na szczęście są też inne. Z pięknie wykończonymi skrzynkami, których górę zdobią małe rzeźby składające się na „koronę” zegara. U spodu odnowione skrzynie zdobią „brody” przyjmujące fantazyjne kształty ornamentów roślinnych czy geometrycznych.
Żeby odwrócić uwagę od nieszczęsnej skrzyni pod warstwą olejnicy, pytam o to który zegar czy mechanizm przyniósł naszemu bohaterowi szczególną radość po ukończeniu naprawy. Bez zastanowienia pan Tadeusz wskazuje na żyłkowego Gustawa Beckera, wiszącego na honorowym miejscu w kuchni, pełniącej też funkcję salonu.
- Na takiej żyłce wiszą dwie wagi. Osiadanie wagi podciąga do góry. To jest zegar bardzo dokładny, z mechanizmem grawitacyjnym. Podczas podciągania wag do góry mechanizm sekundnika cały czas pracuje. Inaczej niż w takim wagowym zwykłym. W zwykłym jak podciągnę wagę, która napędza mechanizm, wskazówki się na ten moment się zatrzymują.
A w grawitacyjnym nie, w tym cały czas mechanizm pracuje. Takiego to mam tylko jednego.
Chociaż naprawa tego zegara przyniosła panu Tadkowi najwięcej satysfakcji, nie może jednak powiedzieć, że jest to jego ulubiony zegar. Nie potrafi takiego wytypować. Odpowiada, że wszystkie.
- Każdy ma inne bicie, inne cykanie. Naprawdę, no. Niby będzie ten sam Gustaw Becker, a już cykanie będzie troszkę inne, inny gądżek, bicie troszkę inne. Zależy.
Żeby nam udowodnić swoje słowa pan Tadeusz bierze do rąk klucze i po kolei nastawia mechanizmy na pełne godziny. Zwykle nastawia je dwa razy w miesiącu - pierwszego
i szesnastego każdego miesiąca, bo takie nakręcenie wystarcza na około dwa tygodnie.
Ale dla nas robi wyjątek. Zgrzytają tryby kół zębatych.
Wsłuchujemy się przez kilka minut w dźwięki. Jedne głębokie, basowe, jakby wydobywające się spod ziemi. Inne metaliczne, świdrujące powietrze. Jeszcze inne muskające słuch delikatnym dzwonkiem. I zupełnie odmienna od wszystkich kukułka. Delektujemy się tą zegarową ucztą przytakując właścicielowi zegarów, że rzeczywiście - piękne. I tak, to prawda, każdy od innych odmienny.
Na koniec przychodzi mi do głowy pytanie.
- A czy myśli pan czasami, remontując te wszystkie zegary, o czasie?
- Że kiedyś tego nie będę słyszał.
Czas
I tak czas zatacza koło, płynąc jednostajnie. W Smołdzinie, dawniej Schmolsin, w rytm bicia zegarów i opowieści pana Tadeusza. O tym jak rodzice po II wojnie światowej znaleźli się na ziemiach odzyskanych. O dwukrotnej ucieczce z obozu, którą przeżył ojciec rodziny.
O czasie PRL-u, kiedy pan Tadeusz z żoną gospodarzyli w nieodległej miejscowości, mieszkając
w domu, z którego nic już nie zostało. I o tym jak kolejny ustrój upadł i Państwu Wietrzyńskim udało się wsłuchać w potrzeby wolnego rynku i założyć firmę Tadex, dostarczającą mieszkańcom gminy wszystko, co potrzebne. I jeszcze coś ponadto, coś więcej. Ulotne dźwięki zegarów, których cykanie, choćbyśmy się wzbraniali najmocniej, nieubłagalnie budzi refleksję.
Pod warunkiem, że przystaniemy na chwilę w sklepie wielobranżowym i zasłuchamy się w ich pracowity rytm.