top of page
Szukaj
akarmelita

artykuł-o-targach-ślubnych






Śniło mi się, że biorę ślub. Wszystko gotowe, ubrałam sukienkę, goście czekają w miejscu brania ślubów i już wchodzę żeby dokonać ceremonii z tym, z kim mam jej dokonać, gdy wtem orientuję się, że mam na sobie spodnie od dresu. Sukienka jest krótka, taka jaką miałam na pierwszym ślubie w sumie. Nawet trochę krótsza, w stylu miniówki, a nie etno - boho - rozkloszowanym, jak wtedy. No i mam te dresy, bo nie ogoliłam nóg. Nie to, że dziś nie ogoliłam w dniu ślubu. Jest zima, mam totalny zarost dolnokończynowy, porównywalny do długości wąsika matematyczki, z którą w gimnazjum łączyła mnie nić wzajemnej nienawiści i strachu. Co robić? Nie pójdę w dresach do ślubu, no bez przesady, Karmelita. Nigdy nie znałaś się na kanonach elegancji, ale to jest przegięcie wychodzące poza umowę społeczną w kwestii możliwości przeginania norm. To nie dobre, wiesz coś o tym. No wiec zdejmuję portki i akurat - no patrzcie ludzie - w tym dziwnym weśnie czeka na mnie maszynka do golenia pod prysznicem, tylko nie ma wody. A fuj tam, bo to raz goliło się nogi bez wody. A może jednak pożyczę od kogoś rajstopy? Rozglądam się. Nie. Żadna z obecnych na moim ślubie pań nie ma pożyczyć rajstop. Ciągnę tą zużytą, suchą żyletą po łydkach ale nie bardz radzi sobie ona z zadaniem zrobienia moich nóg modelowo pięknymi, jak u modelki na XX Targach Ślubnych, które odbędą się czwartego lutego 2024 roku w Hali Podpromie w Rzeszowie.





Rzeszów leży w województwie podkarpackim, w kraju polskim, w części „B” i zupełnie już na jawie, gdy kompulsywnie przeglądam oferty pracy w promieniu 30 kilometrów od mojego wiejskiego miejsca zamieszkania (umożliwia mi to scentralizowana wyszukiwarka Centralnej Bazy Ofert Pracy pod adresem oferty.praca.gov.pl) natrafiam na ogłoszenie o zapotrzebowaniu na redaktora w rzeszowskim serwisie informacyjnym. Od czterech dni, to jest, od kiedy skończyłam pisać wnioski do ministra kultury na Etnopolskę, cierpię na chorobę bezrobotną, worksick w języku angielskim. Jej objawy to nie tylko brak pieniędzy do zaspokojenia potrzeb własnych ekstrawagancji lub gospodarstwa domowego, którego prowadzenie spada w obliczu mojej niewydolności finansowej na osobę konkubencką. To też objawy somatyczne takie jak bezsenność oraz rosnące wprostproporcjonalnie do mijającego czasu poczucie splątania, frustracji, etcetera. Wyobrażam sobie życie, w którym można nie pracować i nie czuć podobnych objawów, ale to wymaga innych ważnych czynników wiążących Cię z ziemią, na której wiedziesz żywot doczesny, takich jak posiadanie dziatek, pielęgnowanie ogrodu, wewnętrzny spokój osadzenia na ziemi ojczystej. Żadnej z wymienionych strategii osadzania się nie udało mi się jak dotąd wprowadzić w życie. Nie mam dzieci, ogrodu (szczególnie zimą), nie mam nawet telewizora, a nawet gdybym miała to na dłuższą metę by mi nie pomógł. Wiem, bo próbuję wieczorami oglądać seriale na Netfliksie, szukając ukojenia wysokiego poziomu frustracji, wynikającej z nadmiaru czasu do zagospodarowania przy jednoczesnym braku funduszy na naprawę ukruszonej jedynki. Ale Netfliks nie jest w stanie na dłuższą metę wypełnić swoimi bezkresnymi obrazami równie bezkresnej suchej dziury, z której próbują wyszarpać się potrzebujące wody sensu małe rybki życia. Istnieją jeszcze inne strategie nieczucia, takie jak spychanie problemów pod dywan świadomości i kompensacja za pomocą, na przykład alkoholou, objadania się albo innych sposobów na chwilowe uwolnienie od napięcia. Tego typu strategii po długim i trudnym doświadczeniu z zaburzeniami odżywiania staram się już nie praktykować. A zatem mnie nosi. Podcasty o maindfundless pomagają tylko na chwilę, póki nie dotknę językiem ukruszonego zęba.


To ukruszenie wydarzyło się ponad dziesięć lat temu w sposób głupi na wylot, tak, że nie będę nawet o tym opowiadać. I zostało dawno naprawione. Do ostatnich tygodni ubiegłej jesieni cieszyłam się uśmiechem bez uszczerbków, przynajmniej tych widocznych gołym okiem. I byłoby tak dalej, gdyby nie to, że świat jest pełen dziur. Niektóre z nich łata się u dentystów, inne próbuje się łatać wspierając pracą wolontariacką działalność organizacji robiących to, co chcesz, żeby w świecie zostało zrobione. I właśnie kiedy to robiłam, przenosząc rzeczy z letniego magazynu z rzeczami do zimowego, duży but męski spadł mi na szczękę, przecinając lekko naskórek i naruszając strukturę użytego 10 lat wcześniej kompozytu.  Kompozyt nie wypadł od razu. W zimowym magazynie tylko zawyłam z bólu przez chwilę krótką niczym mgnienie oka i wróciłam do przerwanej pracy, smakując językiem słony posmak limfy na dolnej wardze.


Dopiero po powrocie do domu Ten-z-którym-we-śnie-biorę-ślub, na jawie podał mi grzankę z tostera. To wtedy prysło nadwyrężone połączenie kompozytu i szkliwa, powodując ukłucie frustracji, irytacji i wściekłości, zaprawionej na dodatek złością. To wszystko kierowane było w dużej mierze do siebie samej i układało się w litanię cierpkich słów o dokonywaniu życiowych wyborów, spalaniu energii, dziurach w zębie i braku zasobów żeby je załatać.


Nie, nie chcę pożyczyć, wiszę już ponad tysiąc Temu-z-którym-we-śnie-biorę-ślub, bo podczas mojego pobytu na turnusie wolontariackim załatwił mi wizytę samochodu u mechanika, żeby przeszedł przegląd. Samochód, nie on, nie mechanik. Składnia, wiem, pani polonistko. Gramatyka i składnia. Plus i minus. Pochłanianie i spalanie. I „kilka niedostępnych dla chemii szczegółów”, jak pisze mój ulubiony żyjący poetapolski, Tomasz Różycki.


Szwankuje powolutku wszystko. Samochód, system prawa na pograniczu między pierwszym, drugim, trzecim światem, moje uzębienie, a nawet ta relacja z człowiekiem gotowym naprawiać mój samochód, gdy wypełniam swoją misję łatania dziur w systemie globalnej pańszczyzny.





Wszystko się rozpada i trudno to poskładać do kupy, jak ubiór ślubny w tym niekończącym się śnie, bo ktoś daje, ktoś zabiera, a ktoś się ciągle w piekle poniewiera i nie wiadomo czyja to wina. Wszak mamy dobrych intencji tyle, że wystarczyłoby na zbudowanie stabilnych podstaw więcej niż połowy sukcesu i wybrukowanie co najmniej siedmiu kręgów piekielnych.


W zakresie obowiązków na stanowisku pracy redaktora rzeszowskiego serwisu informacyjnego znajdują się: „Pisanie tekstów; realizacja materiałów wideo dla Redakcji; udział w konferencjach prasowych; przeprowadzanie sond ulicznych; dbałość o jakość tekstów pod każdym względem.”


Umiem te rzeczy. W zeszłym roku prowadziłam szkolenie z sondy ulicznej w ramach jednego z projektów kulturalnych, które realizowałam. Robiłam też sondę uliczną o Grzegorzu z Sanoka razem z uczestnikami Ferii Zimowych 2018 w bibliotece, gdzie przez rok pracowałam na etacie, ale rzuciłam tą pracę, bo czułam się w niej źle. Mimo, że jak nigdzie indziej, miałam do pracy dwa monitory połączone w jeden, oryginalne programy, na których uczyłam się składa wideo, własny pokój i w dużej mierze wolną rękę, pod warunkiem, że nie wchodziłam na wrażliwe tematy, jak na przykład Rainbow. [ Wspomnienie dygresyjne: „Dezyntereia! Hipisi przywlekli zarazę” wołał gromko czerwonymi literami czcionki XXL napis na stronie tytułowej tygodnika wydawanego przez moją byłą bibliotekę.  Było to za panowania Minionej Jedynej Słusznej. W Bieszczadach miało miejsce europejskie Rainbow, po którym, przez niedopatrzenia organizacyjno - sanitarne, około dwudziestu z kilku tysięcy osób znalazło się z objawami zatrucia i rozstroju żołądkowego w szpitalu. (Wiem, bo jechałam potem na stopa z inspektorem Sanepidu, który sporządzał relację z zajścia). Tak się złożyło, że kilka dni wcześniej odwiedzałam na owym zlocie osób hipisowskich dawno nie widzianych znajomych ze studiów, więc jakoś zabolał mnie ten nagłówek, niczym wyjęty ze starej, dobrej, przedwojennej prasy.] 


Pewnych tematów podejmować w pracy w bibliotece nie wolno było, poza tym jednak były dwa monitory, legalne programy do robienia wideo na nich, a ponadto wnioski o dotację pisane do ministerstwa kultury były zwykle dofinansowywane. Mimo tych wszystkich benefitów zrezygnowałam z biblioteki, podobnie jak z podjętego później etatu „animatora kultury regionalnej” oraz wcześniejszych - w domu kultury, centrum wolontariatu oraz centrum integracji społecznej. A także w Empiku, choć nie jestem pewna czy tam dosłużyłam się etatu.





I doprawdy, zadaję sobie pytanie, sięgając w głąb doświadczonych doświadczeń, obserwacji ludzi, którzy mają inaczej niż ja i umieją zaznać spokoju na posadzie - może to nie tylko z tymi etatami było coś nie tak. Może też o mnie chodzi i moją własną dziurę w brzuchu. Może to we mnie tkwi źródło problemów, przez które nie umiem wytrwać na etacie w danej instytucji więcej niż dwa lata (a i to z wielkim trudem)? Może powinnam się temu przyjrzeć i dać szansę - Etatowi i sobie. Sobie i etatowi. W kulturze albo sferze pokrewnej. Ja i pracanaetacie. Zakochana para. Naprawione zęby. Może i diagnostyka w celu potwierdzenia lub zaprzeczenia domysłom o posiadanym zestawie cech ADHD - jak się postaram i będę odkładać, to po roku wystarczy. Oddany dług za naprawę samochodu. Terapia par, gdy będzie to potrzebne. Targi ślubne w Rzeszowie. Ogolone nogi.


Tak sobie to wyobrażam, czytając ogłoszenia o pracy. Wyobrażam sobie, że umiem wszystko co potrzebne na stanowisku redaktora regionalnego portalu. Wysyłam CV. Dostaję odpowiedź. Chętnie zostanie podjęta ze mną rozmowa kwalifikacyjna, ale nim to się stanie, proszona jestem o napisanie artykułu na jeden z poniższych tematów:

„1. Targi ślubne w Rzeszowie. Co czeka w tym roku na przyszłych nowożeńców? [...]”

Otworzyłam w przeglądarce pięć kart z istniejącymi już  artykułami na wskazany temat. Ale przypomniało mi się, że miałam taki sen... Poczułam pragnienie, żeby to opisać, a potem wygenerowałam za pomocą sztucznej inteligencji kilkadziesiąt obrazków na temat panny młodej w krótkiej sukni ślubnej, w bordowych dresach z podwiniętą nogawką, golącej sobie nogi. Żaden z nich nie przypomina mojego snu w 100 % ale wiele z nich ogromnie mnie rozbawiło, aż śmiałam się do rozpuku, a pies leżący obok nie wiedział o co chodzi. Jeden obrazek bardzo przypomina mi metaforyczną pogoń za samą sobą.





I trochę chce mi się płakać, bo już wiem, że nie zatrudnią mnie w regionalnym portalu. Nie przeteleportuję się przez niego do lepszej wersji siebie, z załataną jedynką, zapłaconym długiem, zdiagnozowaną przyczyną odczuwania nieustannego ssania pełzającego między brzuchem, biodrem, a obojczykiem,  czasami przemieszczającego się z objawami rwy kulszowej w okolice kolana. Nie doskoczę przez ten most do siebie w harmonijnym, spokojnym związku partnerskim czy nawet małżeńskim. W pięknej sukni jak wszyscy nowożeńcy, na których w przyszłym roku czeka zmaganie się z ogromem stresu, nadziei i radości przemieszanej ze smutkiem. Jak każdego, każdą, każde z nas, guys.

I nie chodzi o to, że nie umiem napisać rzetelnego artykułu informacyjnego o targach ślubnych. Pewnie umiałabym. Ale trudno mi się do tego zmusić. Parę otwartych pytań związanych z tą pracą (Na przykład: Jak być redaktorem regionalnego portalu mieszkając 40 km od serca regionu? Jak budować zdania nie wielokrotnie złożone?) sprawia, że zamiast odrabiać pracę domową, generuję obrazki z pomocą AI. Tak było zawsze... Dlatego w dziesięcioletnim dorobku pracy, mam za sobą prowadzenie pracowni rękodzieła w centrum integracji społecznej, dom kultury, bibliotekę, nowoczesne centrum etnografii i historii regionu, oraz trzyletnią próbę utrzymywania się z doraźnej współpracy z sektorem NGO i wyżej wspomnianymi instytucjami... Powoli przechodzę na tą stronę curriculumvitae, po której częstotliwość zmieniania miejsca pracy zaczyna być podejrzana.


Znalezienie przyczyn tego stanu rzeczy jest trudnym zadaniem. Po części może nawet zastrzeżenia jakie mam do pracy w kulturze na etacie są słuszne. W instytucjach kultury marnuje się dużo czasu, pieniędzy i zapału młodych absolwentów kierunków humanistycznych. I argumenty, jakie mogę przytoczyć za porzuceniem pracy na etacie w kolejnej instytucji mogą być skądinąd dobrze brzmiące i słuszne. To też jest problematyczne - wiem, że jeśli chcę, znajdę sobie dobrze brzmiące rozwiązanie i wymówkę na wszystko. Trudno jest się znaleźć w tym, co jest prawdą o tobie, a co serwowaną na partykularny użytek półprawda doraźną, służącą wyjaśnieniu podejmowanych kompulsywnie decyzji, albo nie podejmowaniu mądrych decyzji, wtedy kiedy trzeba by je podjąć. Ale właściwą przyczyną jest coś innego. Wiele osób pracujących w kulturze boryka się z podobnymi problemami, a jednak są w stanie ciągnąć ten wózek i udaje im się robić ważne i wartościowe rzeczy, także w oddaleniu od kulturowych centrów świata. Przyczyna, dla której nie umiem wytrwać na etacie to coś, co roboczo nazywam dziurą w brzuchu.


To coś, co sprawia, że zawsze mam przed oczami inną wersję aktualnej rzeczywistości, a czasami dziesięć wersji. Przez co wciąż zaczynam nowe układy, wchodzę w nowe zestawy doświadczeń, staję na rozmowie kwalifikacyjnej przebrana za bardziej kompetentną, niż jestem, albo piszę kolejny piękny projekt dla organizacji rozdającej granty. Nawet nabyłam pewnej umiejętności sprzedawania pięknych wersji rzeczywistości, mimo, że nienawidzę handlu. Niektóre z rzeczy zrobionych na tej drodze były naprawdę warte zrobienia, niektóre okazywały się stawaniem na ślubnym kobiercu w sukni i dresach na nieogolonych nogach. Być może ma to coś wspólnego z ADHD ale nie stać mnie na diagnostykę, obecnie na mało co mnie stać, zrobiłam zakupy spożywcze i zostało mi 43 złote, więc znowu jestem na utrzymaniu Tego z którym we śnie biorę ślub. A to nie sprzyja harmonijnemu dialogowi partnerskiemu, rodzi niepotrzebne napięcia.


Jak przestać gonić samą siebie?





Zrobiłam sobie chwilę przerwy od pisania i zajrzałam do telefonicznego fejsbuka, gdzie na moim ulubionym polskim funpage z poezją przeczytałam wiersz Leopolda Staffa. Automatyczny tłumacz przetłumaczył nazwisko i imię na Leopold Personel, co ciekawe i, używając modnego słownictwa - rezonuje mi z podejmowanym tematem.


PRZEBUDZENIE

Jest świt,

Ale nie jest jasno.

Jestem na pół zbudzony

A dookoła nieład.

Coś trzeba związać,

Coś trzeba złączyć,

Rozstrzygnąć coś.

Nic nie wiem.

Nie mogę znaleźć butów,

Nie mogę znaleźć siebie.

Boli mnie głowa.




 

Z bohaterem lirycznym aktualnie się utożsamiam. W zasadzie to ja sprzed dwóch dób. Wstałam o świcie bo i tak nie mogłam spać od kilku godzin i chodziłam przetrącona cały dzień. Dziś cały dzień piszę i przeglądam oferty pracy w ogólnopolskim serwisie, zaznaczając te ciekawsze. Na przykład: Magazynier do Skopania. Skopanie to miejscowość w województwie podkarpackim. Rano miałam z sąsiadką jechać do Korczyny ale przyszła Straszna Zima w nocy, stanęła nam na drodze i nie pojechałyśmy. Może i słusznie, pamiętam jak kiedyś Straszna Zima na drodze do Korczyny zepchnęła mnie do rowu koło kombinatu rolniczego. Poza tym przypaliłam ryż. I rozmawiałam z panem ze wsi obok, co ma ziemię koło nas, tam gdzie chodzę z psem, i przyjechał traktorem przerzedzić graby na debrzy.


Swoją drogą telefon, który miałam ładny nowoczesny, spadł mi na ziemię stodziesiąty raz i się zepsuł. Ten, na który zaglądam w przerwie od patrzenia w ekran komputera jest gratem, na to też przydałyby się pieniądze, robota, dostatek, luksus, który wróżony jest osobom spod mojego znaku zodiaku w horoskopie w kalendarzu zdzieraku na rok 2024.


Tymczasem szukam pracy. Jest 23 stycznia i jestem zmęczona. Chcę zostać spawaczem, jest dużo ofert dla spawaczy. Spawanie jest potrzebne. Tak jak pisanie artykułów informacyjnych ale tego nie zrobiłam. Skończyła się karma dla zwierząt. Kurs spawacza kosztuje i to nie mało. W wąwozie na debrzy zostawiła ślady wiewiórka.




 

Aktualizacja: Mimo nieodrobionej pracy domowej dostałam zaproszenie na rozmowę o pracę w lokalnym serwisie informacyjnym. Mimo Strasznej Zimy pojechałam na rozmowę, było przyjemnie.  Tak jak powinno być na rozmowach kwalifikacyjnych, czyli: Spotykamy się i porównujemy kompetencje, oraz możliwości dopasowania potrzeb do umiejętności. Nikt nikogo nie udaje, nikt nie próbuje dogonić lepszej wersji siebie. Ja chcę zarobić pieniądze, oni chcą jednak kogoś kto jest na miejscu i szybko reaguje na zdarzenia w mieście. To raczej nie ja. Ta rozmowa to było dobre doświadczenie. Gorszym była próba wyjazdu z Rzeszowa w godzinach szczytu. W połowie głównej drogi wyjazdowej zrezygnowałam, uciszyłam swój stres i wylądowałam w mieszkaniu osoby zaprzyjaźnionej, gdzie razem wzięłyśmy udział w spotkaniu online, dotyczącym naboru wniosków do programu grantowego wspierającego rezyliencję osób z doświadczeniem uchodźczym w Polsce.





Chciałabym czasami napisać wniosek do programu grantowego wspierającego moją własną rezyliencję. Coś w stylu: „Lekarzu, ulecz sam siebie”. Właściwie, właśnie to robię. Grantodawcą w tego typu programie mogę być tylko ja sama. Przyznaję sobie ten grant.

Ta droga gdzieś zaprowadzi, nawet jeśli życie jest czystym szaleństwem.


P.S. Z serialni polecam „Dobre miejsce”. Z filmów „Pierwszy dzień mojego nowego życia”.




285 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

1 Comment


magdalena.ewa.jedrzejewska
Jun 03

Pięknie opisałaś ten stan, masz sposób opisywania, który wchłania. 🙂 Czuję to, co piszesz i chętnie bym to wyraziła, ale nie mam słów. 😉 Dzięki!

Like
bottom of page