Byłam na spacerze za domem. W porze roku kiedy zima udaje przedwiośnie można przejść niemal wszędy, nie ma zarośli, nie licząc jednej gałązki, której kolce rozorały mi naskórek wskazującego palca lewej ręki. Mój pies ma szybszy refleks niż ja, zauważył gryzonia, który uciekając przed nim skoczył do wody z wysokości równej w przybliżeniu z 30 wysokościom jego ciała. To był duży gryzoń, nie zdążyłam się przyjrzeć ale jak już płynął, przypominał żabę. Widziałam różne mchy i porosty, znalazłam nowe przejście, którego wcześniej nie znałam i dwie opuszczone chałupy, koło których jeszcze nie byłam. Ta głowa tak działa, innej nie mam. Lubi się zgubić, lubi znaleźć drogę, lubi niespodziewane, źle się czuje kiedy nie zmienia się pejzaż, źle się czuje w zbyt dobrze zaplanowanym, z góry ustalonym, szuka przejść, połączeń, dziur w całym, pożywki z której można ulepić opowieść. Może to jakoś nazywa się od strony neurologicznej, to bywa trudne, próbujemy się ze sobą ułożyć, ja i głowa. Kidy już nie mogę wyprowadzam ją na spacer, żeby popatrzyła sobie na małe i duże, posłuchała szmerów, porobiła wszystko, co można robić w otoczeniu niespodziewanej różnorodności. Oczywiście to kłamstwo, nie zawsze wychodzę na spacer, czasem siedzę sklinowana w domu patrząc za okno choć wiem że dobrze by było wyjść zobaczyć świat.
Najlepsze są jednak spotkania, kiedy natrafia się na podobnie działające systemy. Jakby naczynia połączone, choć zwykle leżące gdzieś daleko od siebie, jednak kiedy się znajdują, przelewają się zawartości, kipią i parują i fru, wypływa ze spotkania jakaś nowa jakość, nowe spojrzenie, nowy sposób patrzenia na stare problemy, coś cokolwiek lekkiego, nowego, innego, coś jakieś źródło mocy wybija ze spotkań, źródło oporu przeciw niezmienności. Tego warto szukać, to jest moje życzenie na nowy rok. Dużo błądzić i dużo odnajdywać, w sobie, w innych, w spotkaniach, w pamiętaniu o tym, że kiedy sklinuję się w impasie i nie umiem zrobić aktualnie nic, wtedy trzeba zmienić położenie ciała względem układu odniesienia. Świat jest bogaty. W uciętej gałęzi starej jabłoni moszczą gniazdo sowy. Każdy z użytkowników wsi próbuje prowadzić swoje interesy. W najbliższym domu za wąwozem ktoś wywiesił pranie. Ktoś wkoło rozrzuca butelki po wodzie i nie tylko i to od pokoleń bo metalowa miska, którą kopię ma przeżarte rdzą dno, właściwie nie ma dna. Nie widzę nikogo ale na pewno jestem widziana, co do tego nie ma wątpliwości, wiem jak to działa, sama mieszkam na końcu wiejskiej drogi, gdzie nie dochodzi asfalt. Patrzy się przez okno jak ktoś się przechadza, zresztą to nie zdarza się tak często żeby przechadzał się „obcy”, taki nierozpoznawalny jako mieszkaniec najbliższych okolic. A taka jestem po tej stronie wsi bo chociaż mieszkam tu już pięć lat (pęknie w styczniu) to raczej nie dorobiłam się po tej stronie wąwozu żadnego przydomka, po prostu mało tu bywam. Jeśli ktoś zna Kubę to może kojarzy, że jakaś taka z nim mieszka i może jestem "ta od malarza" co najwyżej. Nie znają mnie po tej stronie i ja tej strony nie znam. A przecież to ciekawa strona. Są dziuple, w których mieszka nie wiadomo co, gryzonie wielkie jak dłoń, strumyk, drzewa, domu zamieszkane i domy opuszczone. Mchy i porosty. Może trzeba się tu będzie nieco częściej zapuszczać.
W kącie podwórka stoi pień. Kidy na niego siądziesz, widzisz, że na gałązkach grabu są w świetle słońca takie małe włoski, jakby chciały się już otwierać na wiosnę, a przecież dopiero co zaczęła się zima. To wszystko skrzy się w lekkim wietrze jak brokat. Nie ma lepszego brokatu, niż daje słońce na wszystko gdzie tylko padnie. Szczególnie w złotą godzinę, która aktualnie przypada na około czternastej.
Comments