Pisać, tak jak mówić, można wszystko. Tylko żyje się znacznie mniej zrozumiale, mniej wytłumaczalnie. Pisanie może się wobec tego wydawać od życia bardziej potężne, skoro napisać można wszystko, wszystko słowami wygładzić, przetłumaczyć lub wypaczyć, a żyje się tak zawsze nieporadnie wprost. A jednak jest odwrotnie. Pisanie to wyłącznie pisanie, a życie jest właśnie życiem. I to życie ciągle próbujemy opisywać, a nie pisanie ożywiać, chociaż jeśli pisanie jest ożywione, w znaczeniu „bliskie pokazaniu życia” to od razu podniesione jest o rangę wyżej.
Opisując zawsze wybieramy, selekcjonujemy, ograbiamy rzeczywistość z jednej z jej warstw, bo rzeczywistość jest sumą wszystkich dokonanych i jedyne potencjalnie możliwych opisów, a każda próba sięgnięcia i przekazania jej skrawka komuś innemu jest z góry skazana na niepowodzenie, porażkę, jednostronność, spłaszczenie, stronniczość.
Kocham to życie, pisanie, obracającego się na dywanie kota. Nawet jeśli chwilami miałabym ochotę stać się krzakiem bzu. Czasami wydaje się, że coś do mnie dociera. Przez oczy, razem ze światłem wpadającym do soczewki. Przez skórę, razem z dotykiem gładkiej powierzchni kubka ciepłej herbaty. Przez nos z jej zapachem. Ciągle ścigam się ze sobą w zawodach opisania czegoś, czego jestem organiczną częścią. Życia, które nie potrzebuje opisu, ale które ja, nie wiem dlaczego, potrzebuję opisywać.
Tego po prostu jest za dużo. Za dużo danych. Przesyt powoduje, że wiesza się system. Potrzeba administrowania nadmiarem, choćby nic nie wynikło z tworzenia wielu początków próby opisania tego co jest. Oddech. Tęsknię za spokojem dzieciństwa. Nienawidzę uczucia kumulującego się w lewej łopatce albo w okolicach prawego biodra. Idę prasować pościel, żeby się go pozbyć. Prosta praca pomaga. Prasowanie satysfakcjonuje. Płaska tafla wyłaniająca się spod rozgrzanej powierzchni żelazka jest jak obietnica, że coś jednak może być nieskomplikowane, ciepłe, gładkie i przyjemne. Pachnące dzieciństwem. Prasowanie to jedyna czynność porządkowa, do której nie zmuszano mnie w rodzinnym domu. Może dlatego ją lubię. Tylko tata uważa, że najlepiej prasuje on sam. W ostatnie święta wielkanocne prasował sobie koszulę. Mówiliśmy o zmarszczkach na bawełnie. Pięknie się wtopiła. Pochwaliłam. Jak topielec. Odpowiedział w poł sekundy. Kody. Poprzeczne zabawy znaczeniami. Nurkowanie w dwuznacznościach. Irytujące już żarty. Wszystko przez niego. Oddech. A więc pisanie jest po prostu konieczne, jak lustro, w którym się odbijasz i wiesz coś o sobie. Ale dlaczego potrzebne są te nadbudowy wiedzy o sobie? Skoro sednem jest i tak nigdy nie możliwe do ostatecznego opisania doświadczenie. Owszem, pomaga pozbyć się uczucia (niepokoju, tęsknoty czy niewyrażonego gniewu?) zamieszkującego obojczyk i biodro. Czy kiedy w końcu osiągnie się spokój, pisanie nie będzie już konieczne, podobnie jak podejmowanie innych czynności prowadzących do zrozumienia fenomenu bycia w świecie? Miesiąc temu przewróciłam się przed geesem i mam bliznę na prawej dłoni. Nie chciało mi się zawiązywać butów, oto powód. To mogło być i dwa miesiące temu, nie pamiętam. Właściwie nie pamiętam nic poza urywanymi skrawkami i tym, po czym zostają jakieś ślady.
Prawdopodobnie zapominam większość obrazów, treści rozmów, wydarzeń, wszystkiego. Mam więc poważny problem z określeniem gdzie znajduje się sedno. Przeżywanie samo w sobie, zajmujące całe mijające teraz, a potem od razu następujące zapominanie. "Nic, a jakże dosyć." Żeby jednak nie wyjść na zupełnego nagusa, inicjuję wymyślanie coś na temat samej siebie, żeby nie było, że się nie było. Czasami czuję zazdrość w stosunku do kota i krzaku bzu, że nie muszą podejmować tego typu absurdalnych czynności na potwierdzenie swojego istnienia. Nicnierozumienie. Oddychanie. Przeżywanie. Opisanie. Publikacja. Kompensacja. Sublimacja. Ślady zostawiane samym sobie, a może jakimś psom?
Zimą niektóre ślady stają się widoczne. Na przykład ślady saren, w inne pory roku doskonale wyczuwane przez nos dla psa, zimą unaocznione w zabawny sposób dla mnie, kiedy widzę to, co mój pies czuje. Zatrzymuje się w momentach, kiedy śnieżna ścieżka saren krzyżuje się z naszą śnieżną ścieżką. Latem bym tych skrzyżowań nie widziała. Wyobrażam sobie rzeczywistość psa jako pozawieszane w powietrzu nitki zapachów, bardziej lub mniej intensywnych. Wywołujących w nim taką euforię jak we mnie widok gila, pierwszy raz spotkanego w tej okolicy. Albo jak spotkanie kogoś, kogo wewnętrzne środowisko zawiera elementy krajobrazu podobne do moich. Nici porozumienia, odbicia, ale czego?
ความคิดเห็น