Jestem na jakimś wyjeździe. W dużym oddaleniu. Na dalekich wakacjach. Albo zarabiam na życie gdzieś w obcej krainie. Sierpień przechodzi w jesień, słowa napisane gonią myśli i chcą je przegonić.
Zajmuję się tu oswajaniem dzikiego zwierzęcia tęsknoty. Kiedyś szarpała wnętrzności, teraz ta sama leży u moich stóp w potoku białoszarego światła zmierzchu i łasi się w tym świetle, gotowa do skoku.
Wiem, że nie skoczy mi do gardła. Żadnymi drogami nie mogę odesłać jej do domu, oswojony demon, mój mały cień, zawsze tam, gdzie ja. Mniej, lub bardziej krzycząca, żywi się tym, co nie ma nazwy, a także odbiciem lustrzanym samej siebie przyobleczonym w formy jakichś słów, obrazów i dźwięków.
Czasami na chwilę mi ginie, a potem znajduję ją jak pluska się w refleksie światła na płynącej wodzie w upalny dzień albo unosi się razem z kroplami mgły w powietrzu. Czasami jest postacią albo kolorem na jakimś obrazie, albo zapachem wody wlewającej się do emaliowanej wanny.
Nagle jest jej więcej, rośnie, dawno tak bardzo nie potrzebowała pokarmu, nie wiem, co się dzieje. Nie sądziłam, że znów da o sobie znać w taki sposób. Jakbym na powrót miała 17 lat i nie wiedziała jak ją okiełznać.
Chodzi wkoło mnie. Zastawia sidła zwierzęcego spojrzenia. Jest w nim ciepło. Nie. To nie te oczy. Coś mi się pomyliło. Mam dla niej trzy łakocie. Nie za dużo, żeby się nie przyzwyczaiła i nie domagała za często… Nauczyłam ją też kilku komend.
Daje się głaskać po brzuszku, mruczy, a po chwili znów przygniata mnie swoim ciężarem. Tarzamy się po ziemi, raz ja, raz ona górą, pomiędzy linia spięcia. Prawdziwa zabawa jest zawsze na serio. Wiem, że wyjdę z tego trochę potłuczona.
Ciągnie mnie, jak pies, który chce wyjść na spacer. Ani trochę nie jest ułożona. Zwykle to ona decyduje o tym, dokąd pójdziemy, nawet, jeśli przez chwilę wydaje mi się, że osiągnęłam constans i już w czymś osiądę.
Kiedy układam się do snu, kładzie mi głowę na obojczyku i cicho mruczy kołysanki. Sny, które przynosi są słodkie, jak żadne inne. Szukam ich na jawie w aromacie herbaty z owocu granatu.
Dokąd dziś pójdziemy? Wieczorem, jutro i przez dalsze potem? Jakie jeszcze światy każesz mi zwiedzać, moja przyjaciółko, moje dzikie zwierzę, moje uwikłane w zdarzenia nienasycenie? Czy kiedyś, kochana, uznamy, że jesteśmy już ostatecznie u siebie?
Czasami mi doskwierasz ale za nic nie oddałabym ciebie w obce i nieczułe ręce. Jesteś moja i jesteś mną. Jesteś moim cieniem, moim ciałem i krwią. Tak myślę… Mogłabym cię przekazać tylko drogą dziedziczenia ale nie mam komu, brak mi spadkobierców, zresztą, taki spadek…
Może już zostaniemy po prostu razem?
Kiedy się zestarzejemy, będziesz straszyła gołębie, którym ja będę sypała okruszki. Nauczę cię takiej sztuczki, żeby wszystkie naraz wzlatywały w niebo.
Comments