Rzeczywistość to bardzo pojemna metafora. Metafora procesu, który toczy się obejmując coś, co można nazwać wszystkim. Mieszczą się w niej ślimaki w ogrodzie zjadające sadzonki, które wsadzam w ziemię i gniazdo kopciuszków (albo pliszek, ale czy im to sprawia różnicę?) na belce pod dachem tarasu, gdzie piszczy od trzech dni życie pięciu piskląt. Mieści się w niej moja niemoc kilku ostatnich tygodni, kiedy mnóstwo światła zlało się ze słońca na dół do nas razem z wodą z chmur, z gradobiciem nad jeziorem i ze strachem, kiedy czekaliśmy w samochodzie aż przejdzie wichura nie zmiatając nas ze sobą. Jest wypadek i troska, jest zależność i gniew, zażyłość, zmęczenie i zdenerwowanie i tyle słońca w czerwcu, że trudno przez nie patrzeć daleko do przodu bo chwila jest pojemna i wszechobejmująca, a ilość procesów składających się na jeden wielki proces jest niepoliczalna. I w tym wszystkim decyzje, które trzeba podjąć teraz, mimo że jedyną pewnością jaką możemy mieć, jest to, że o ich słuszności lub błędzie przekonamy się dopiero wtedy kiedy wykiełkują ich skutki.
Najpierw jest marzenie i ono jest kluczem, który pasuje do jakiegoś zamka, otwierającego drzwi, co do których nie wiadomo co za nimi. Każda zamiana to drzwi, za którymi nie wiadomo co. Naprawdę nie wiadomo co. Nieznane w najczystszej istocie, nieprzewidywalne. Otwierasz lub zostawiasz zamknięte, bo zmierzenie się z nieznanym to decyzja wymagająca odwagi, a nadmiar odwagi zagraża życiu i zdrowiu, odwaga narusza bezpieczeństwo, odwaga to balansowanie na poręczy mostu gdzie z jednej strony jest grunt pod nogami, który znasz i nauczyłeś się mu ufać, wiesz skąd i dokąd prowadzi, a z drugiej jest kipiel.
To, dla czego ryzykujesz użycie odwagi to sen i miraż, wyobrażenie, pojemna nazwa, pod którą może kryć się wiele. Może to być zmiana pracy, rodzicielstwo, podróż w nieznane, małżeństwo albo rozwód, ucieczka przed wojną – wszystko to nazwy na te momenty, kiedy decydujemy się na otwarcie procesu zmiany w miejsce tego, co dotychczas nami kierowało. Otwierasz drzwi i wchodzisz na poręcz. Przechodzisz powoli albo wpadasz w kipiel. Czasem nie masz wyboru, bo na drogę, którą szedłeś dotąd, na której sadziłeś dynię i patrzyłeś jak rośnie, spadła plaga żarłocznych ślimaków, przychodzi wojna, kataklizm i wtedy drzwi do marzenia są drzwiami ratunku, wtedy trzeba się ratować skokiem w nieznane. Mam przekonanie, że w takiej sytuacji trzeba za wszelką cenę pomóc temu, kto decyduje się na ryzyko.
Czasami kończy się jakiś etap, jak dzieciństwo, młodość i kolejny level jest naturalnym procesem. Na dotychczasowej drodze robi się za ciasno jak w znoszonych ogrodniczkach z dzieciństwa i nadchodzi pora żeby wybrać „dalszą drogę”, czymkolwiek ona jest – szkołą, zawodem, miejscem zamieszkania, kredytem, małżeństwem. To takie powszechnie znane kroki przejściowe, przynoszące zmiany. Pojęcie o nich i rozumienie ich potrzeby są ogólnie znane. Mamy swoje rytuały, których przestrzegamy żeby w czasie przejścia mostu nie wpaść w kipiel. Trzeba dopełnić formalności w sekretariatach, uiścić opłatę w biurowych zapleczach rytuałów przejść, odstroić się w cekiny jak ptak w okresie godowym zmienia upierzenie na bardziej kontrastowe i pokazać się uroczyście w przejściu pomiędzy starym, a nowym. Przyjąć życzenia „Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.”
Czasami jednak decyzja należy do ciebie i możesz zostać albo otworzyć drzwi. Kiedyś mi się przyśniło, że ściany są drzwiami.
To są takie takie drzwi, które przechodzi się zupełnie samemu. Prywatne przejścia, kiedy decydujesz się, że twoja droga nagle parzy pod stopami, a niebo jest strasznie ciężkie kiedy otwierasz oczy, aż boli głowa od tego nacisku. Tego nie widać z zewnątrz, więc nie masz pewności, czy może Ci się tylko nie wydaje? Zastanawiasz się, że może to przejdzie. Są dni kiedy to nawet wydaje się być znośnie. Ale zasypiasz bardzo zmęczony i śni ci się, że ściany są drzwiami. I kiedy się budzisz trzymasz w ręce klucz. Schowasz go pod poduszkę, albo użyjesz. Sam podejmiesz decyzję, czy ryzykujesz zbyt wiele, czy w sam raz. W takim wypadku, kiedy otwierasz drzwi bardzo prywatnej zmiany, odpowiedzialność bierzesz na siebie i tych, z którymi jesteś blisko. Nie istnieją społeczne rytuały, ułatwiające tą drogę. Właściwie prawie pewne, że znajdziesz się w kipieli. Spadniesz z mostu prosto w nurt gdzie rzeczy dzieją się same, a jest ich tak wiele i tak gęsto, że nawet nie umiesz nazwać ich po kolei, kiedy się dzieją. Widzisz ryby, korzenie drzew i wodorosty, które oplatają ci nadgarstek ale zaraz puszczają bo urywa je nurt. Miękkie morskie potwory liżą ci palce u stóp. Co paradoksalne – wszyscy naokoło zdają się widzieć tylko twój avatar w tym miejscu, gdzie spotkali Cię ostatnio, przy mostku. Postać w grze, która zacięła się na krawędzi mapy i odbija się od ściany jak ludzik z Simsów, kołyszący się w tył i w przód. Inni nie widzą jak lecisz w kipieli i mogą zadawać pytania: „Co robisz?”, na które musisz odpowiedzieć: „Nic”, bo jak im wyjaśnisz, że jesteś w kipieli, kiedy ich mapa jej nie pokazuje? Poza tym – nie masz czasu, rozmawiasz z morskim potworem.
Kipiel rządzi się własnymi prawami, a jednym z nich jest prawo nieprzewidywalności. Kipiel ma własny cel i może nieźle zmielić, kiedy się w nią wpadnie ale może też podarować coś, co trudno byłoby znaleźć na pewnej drodze. Chociażby możliwość przećwiczenia cennej umiejętności szybkiego ratowania własnego życia. W kipieli wszystko dzieje się szybciej i być może tuż po wyjściu z niej tylko cieszysz się, że udało się to zrobić, myślisz: „Mój boże, wracam na prostą drogę!”. Ale kiedy wrócisz, widzisz, że po pobycie w kipieli jakoś inaczej podejmujesz decyzje, jakoś szybciej poruszasz się po prostym i po chwili znów widzisz w swojej ręce jakiś klucz, a obok siebie jakieś drzwi i możesz, możesz otworzyć te drzwi… Ale możesz też zostawić zamknięte. Za każdym razem na nowo podejmuje się tą decyzję i strzeż się przed zbyt łatwym skakaniem w nieznane. Nigdy nie wiesz czy nie ma za drzwiami takiego smoka, na którego nie masz zaklęć. Są tacy, co wrócili z kipieli bez rąk, albo nóg, albo z pomieszanym umysłem. O nich się nie mówi tak chętnie jak o Indiana Jonesie ale wiedza o nich jest przekazywana kropelkową drogą strachu rozszerzającego źrenice, kiedy dziecko pyta czy może pójść na plac zabaw po drugiej stronie ulicy. Oni są przestrogą, o której nawet nie trzeba nic mówić dosłownie. Wystarczy wzmianka o ciemnym lesie, czarnej wołdze, głębokiej wodzie w Dunaju albo złodziejach czających się w składach PKP Intercity Pociąg do Podróży. No i o kózce, co skacze.
To jest pierwsza i najważniejsza decyzja, czy w ogóle chcesz użyć kolejnego klucza do drzwi. Za drzwiami są zmiany, jest realizacja marzeń ale to nigdy nie odbywa się bez spełnienia wymagań. Nie od parady we wszystkich bajkach Janek przed zdobyciem złotego jabłka toczy walki ze smokiem, pokonuje zasieki gór i tajemnicze bagna, gdzie łatwo jest sprzedać duszę diabłu albo zatracić się na zawsze w obserwacji mgieł.
Jest tu, gdzie teraz mieszkam, bardzo mądre powiedzenie: „Będziemy wiedzieć”. Używa się go wtedy, kiedy ilość argumentów „za” i „przeciw”, a także argumentów „obok” i „pomiędzy” zaczyna przerastać możliwość logicznego czy choćby magicznego rozumowania i wyciągania wniosków. „Będziemy wiedzieć”, czyli – podejmij decyzję i patrz, jak się potoczy. Kiedy decyzja zapuści korzenie, proces zacznie się dziać i z twojego wyboru wykiełkują skutki – zobaczysz. Będziemy wiedzieć.
Comments