„Jeśli decyzja o opuszczeniu własnego kraju – i ruszeniu w drogę – jest kwestią wolności wyboru taką samą jak wolność słowa, to jakże mając ją sami, możemy zakazywać innym? Dla niektórych ludzi emigracja stanowi jedyną alternatywę dla utraty wolności, a tym samym zawiera się w nienaruszalnym ludzkim prawie wyboru. Kto ma decydować o tym, gdzie jest czyjeś miejsce? […] Dlaczego ja mogę pojechać do kraju pani Marrousch czy pana al-Halabiego i pozostać tam właściwie tak długo jak mi się podoba […] ale ani pani Marrousch ani pan Halabi nie mogą tego zrobić w moim kraju? Dlaczego moi rodacy, którzy kiedyś dorabiali się w Libii i Syrii, budując tam mosty i fabryki, nie chcą dziś dać w Polsce szansy Libijczykom czy Syryjczykom, nawet wtedy gdy stawką jest życie?”
Olga Tokarczuk, Ćwiczenia z obcości, [w:]Czuły narrator, 2020
„I poszli my do stodoły i tam tato zrobił takie miejsce no i my w tej stodole [mieszkaliśmy]. I tak my siedzieli. Nie wolno nam było wychodzić, pod oknami [nas] wszędzie podsłuchiwali. Przez dwa lata my nie mogli wychodzić nigdzie. Ani na drugą wioskę wejść. Trzeba się było meldować. Takieśmy byli skazańcy okropne. Takie jak teraz [mają] ci muzułmanie, tak robią [teraz] z nimi. Tak. To samo my mieli. Ale oni mają gdzie uciekać, a my nie mieli gdzie uciekać. Chyba w morze.”
Anna Sobko, rozmowa nagrana w 2016, fragment o warunkach życia w nowym miejscu po przesiedleniu rodziny w ramach Akcji Wisła
„Granicy strzegły posterunki i druty kolczaste. Przez ten czas w straumatyzowanej ludzkiej pamięci narósł opór i strach. Opowiadano sobie wzajemnie, często po kryjomu, historie o rzeziach, zbrodniach i niesprawiedliwościach, które nigdy nie zostały ukarane, których nigdy nie udokumentowano. Poczucie krzywdy i żalu narastało latami, aż wreszcie pielęgnowane jak forma religijnej celebracji niewinnego męczeństwa przybrało formę fobii.”
Tomasz Różycki, Próba ognia. Błędna kartografia Europy, 2020
„Premier Mateusz Morawiecki poinformował, że w miniony weekend zmarły 3 osoby, które przekroczyły polską granicę. […]
- Wszystkim osobom, które przekroczyły granicę z Polską i zostały znalezione, staramy się pomagać i ratować życie wszędzie tam, gdzie tylko to możliwe. […] Na tym etapie mogę stwierdzić, że to zorganizowany szturm na granicę polską i my się nie ugniemy. Będziemy umacniać nasze instalacje ochronne. Przekazaliśmy dodatkowy sprzęt i środki na ten cel.”
Odprawa służb w sprawie sytuacji na granic polsko – białoruskiej. Wrzesień 2020.
https://www.gov.pl/web/mswia/odprawa-sluzb-w-sprawie-sytuacji-na-granicy-polsko-bialoruskiej, dostęp 20.09.2021 r.
Granice, których strzeże moje państwo nie są moimi granicami.
Wczoraj, podczas spisu powszechnego, który przypadł w tym samym roku, co stan wyjątkowy, padło pytanie o poczucie przynależności narodowej. Zatrzymałam się przy nim, zanim odpowiedziałam pani po drugiej stronie telefonu. Nie dlatego, że nie czuję się przynależna do narodu polskiego. Dlatego, że decyzje podejmowane przez państwo reprezentujące mój naród tworzą wizerunek miejsca, które nie pokrywa się z treścią tego, co chciałabym zawrzeć w słowach „jestem Polką”.
Niepokoi mnie mój kraj, tak jak dawno mnie nie niepokoił.
Wydaje mi się, że w organizmie, którego częścią jestem, od dłuższego czasu coś się jątrzy, ale lepiej o tym nie mówić, lepiej nie zdawać sobie sprawy, lepiej zająć się swoimi sprawami bo różne części tego organizmu zapewniają nam ubezpieczenie zdrowotne i drogi dojazdowe do pracy. Jest w miarę wygodnie. Więc lepiej iść do tej pracy, ugotować obiad i poczytać książkę albo obejrzeć na TVP2 serial o egzotycznej miłości. Nie myśleć o tym, nad czym nie mamy kontroli. W tym czasie specjaliści od polityki międzynarodowej podejmą ważne decyzje w sprawie, która toczyć się będzie przez następne pokolenia; na podstawie których będzie rosła narracja o narodzie.
Na stronie MSWiA można przeczytać, w odpowiedzi ministra na oświadczenie Biura Wysokiego Komisarza NZ ds. Uchodźców w Warszawie, że „Istotne znaczenie ma zwłaszcza kwestia zapewnienia ochrony zewnętrznej granicy Unii Europejskiej” [https://www.gov.pl/web/dyplomacja/komunikat-msz---odpowiedz-na-oswiadczenie-biura-wysokiego-komisarza-nz-ds-uchodzcow-w-warszawie (dostęp 30.08.2021)]. We wszystkich komunikatach płynących ze strony rządu, w sprawie wydarzeń dziejących się na terenie „stanu wyjątkowego” jak litania przeplata się fraza o konieczności ochrony granic.
Czego właściwie chronią nasi funkcjonariusze na polecenie polityków? I przed czym? Co znajduje się wewnątrz granic, których część fortyfikowana jest właśnie „instalacją ochronną”?
Jeśli ktoś buduje mur wokół mojego kraju, to nie jest mur tylko dla tych, którzy nie powinni się przedostać do środka. To jest mur – opowieść. Taka, jak już niejednokrotnie się zdarzała, opowieść o obcym, przed którym należy się chronić, którego należy się bać. Opowieść, która w nowożytnych czasach prędzej czy później kończy się krzywdą, niezrozumieniem, rehabilitacjami, oskarżeniami i oczyszczaniem wizerunku. Może w trochę innym wydaniu, niż to, które znamy chociażby z ostatniej wojny, z holocaustu albo przejść ludności rusińskiej, przesiedlonej w czasie Akcji Wisła. Decyzja o wywożeniu ludzi ubiegających się o azyl bez rozpatrzenia tego kim są, o przeganianiu ich z powrotem na „nie naszą” stronę granicy to jedna z takich decyzji, których skutki trwają pokolenia. Decyzja o budowaniu barier zamiast mostów. Jedna z takich, po których jeszcze trzydzieści, czterdzieści i pięćdziesiąt lat później w społeczeństwie i w narodzie istnieją napięcia, podziały i rany, które próbuje się przykryć trzytonowymi obeliskami ku pamięci.
Kilkadziesiąt, kilkaset ani kilka tysięcy kilometrów „instalacji ochronnej” nie zatrzyma globalnych zmian. Nie zmieni faktu, że świat się zaognia, że to zaognienie, to wynik też „naszej” , w rozumieniu szerszej odpowiedzialności, ingerencji. Bo nasze wojska biorą udział w międzynarodowych misjach, nasze firmy korzystają z taniej poniżej norm „siły roboczej” krajów tzw. trzeciego świata, bo nosimy ubrania z Bangladeszu gdzie obozy dla uchodźców pękają w szwach i jemy owoce importowane z krajów, których nazw nawet nie znamy; jeździmy na wakacje do kraju gdzie za strzeżoną plażą toczy się od lat konflikt. I nie jesteśmy w stanie wszystkiego wiedzieć o tym, co się dzieje we wszystkich krajach świata ale nie sposób utrzymywać narrację, według której jesteśmy samowystarczalni i zawieszeni w niebycie. Dobrzy, bo Polscy i nic poza tym. Tak bardzo dobrze brzmi słowo "wielokulturowość" kiedy używa się go w folderze promującym region albo mówi o tradycjach, z których po ostatniej wojnie zostały naczynia i domy w skansenach. Kiedy wielokulturowość we współczesnej wersji staje się wyzwaniem dla Państwa, zapobiega się jej wszelkimi możliwymi środkami.
Świat nie jest zbiorem zamkniętych, niepowiązanych ze sobą enklaw. Jest wielopoziomowym systemem, z którego zasobów wciąż korzystamy. Jest dziejącym się procesem powiązań ekonomicznych, politycznych, społecznych. Powiązań w systemie naczyń połączonych. Korzystamy z jego zasobów, więc będziemy się mierzyć ze skutkami jego niedoborów. Pojawienie się na granicy ludzi, szukających lepszego życia jest częścią tych samych procesów, które sprawiają, że możemy nosić biżuteria z lapis lazuli (głównym producentem tego towaru na świecie jest Afganistan) albo jeść ananasy z Filipin. Procesów świata, w którym dzięki internetowi i obiegowi informacji możemy dowiedzieć się z jednej strony gdzie tanio wyprodukować dwa kontenery trampek, a z drugiej strony, gdzie można żyć godnie i szukać lepszego życia niż w zamęcie ciągłych konfliktów, biedzie, poczuciu niepewności i braku perspektyw. Tego jak działa świat nie da się już zawęzić do obrazu emitowanego na antenie oficjalnej państwowej telewizji.
Tymczasem politycy podejmujący decyzje w imieniu narodu polskiego, utrzymują narrację, w której nie jesteśmy nic winni, a ludzie chcący się przedostać do naszego kraju, to nielegalni emigranci, nasilona inwazja, której trzeba stawić opór. Zamykają kraj, od zewnątrz i od wewnątrz, dla tych, którzy chcieliby pomóc, przyjąć i wesprzeć ludzi, szukających możliwości lepszego życia, lepszego zarobku albo po prostu życia – kiedy uciekają z miejsc toczących się wojen.
Rządowe instalacje ochronne zabezpieczają podwójnie. Zabezpieczają przed dostaniem się „obcych” do kraju, zabezpieczają też przed działaniem organizacji pozarządowych i humanitarnych, przed wolnością słowa, przed możliwością oceny działań politycznych. Państwo zamyka nas od wewnątrz i wyrzuca klucz do bagna swojej retoryki. Nie czuję się bezpieczna w takich granicach, one nie są moimi granicami. Nie czuję się z tym dobrze w moim domu.
Jeśli kogoś do tego domu nie przyjmę i on umrze na progu, to jest już za późno, to stanowisko jest już zajęte na całe pokolenia. I jest to politycznie wytłumaczalne, bo cóż nie jest politycznie wytłumaczalne ale emocjonalnie, humanitarnie – to już się wytłumaczyć nie da. Wymagać od państwa, żeby porzuciło racje polityczne dla racji emocjonalnych wydaje się ignorancją ale czy nie jest ignorancją, kiedy to samo państwo odwołuje się do argumentacji transcendentalnych w swojej polityce wewnętrznej? Granice tego państwa są granicami absurdu i groteski. Kiedy takie państwo chce strzec swoich granic mam wrażenie, że słyszę to słowo podzielone na pół i zamiast granic pojawia się „gra” i „nic”. Gra o nic. O wewnętrzny konstrukt niedowartościowanej polityki sprzed trzech dekad, która próbuje osiągnąć swój przeterminowany cel idąc pod prąd nurtu światowych zmian i wyzwań współczesności. Kosztem życia uchodźców, kosztem zdrowia psychicznego obywateli, kosztem wykluczenia osób o innej orientacji seksualnej. To jest bardzo dziwne państwo, mój obecny kraj. A jednak lepsze i pewniejsze od wielu innych miejsc, jeśli są tacy, którzy chcieliby szukać w nim azylu. Tym bardziej, bardzo mi wstyd za to, co się w nim teraz dzieje.
Może postawienie zasieków na granicy jest po prostu tańsze niż zaangażowanie kompetentnych ludzi w opracowanie programów na sytuację, która i tak prędzej czy później nadejdzie. Może dlatego zamiast programu wsparcia asymilacji tych, którzy chcą zostać w kraju, powstają nowe zabezpieczenia. Ile one się utrzymają? Wystarczająco długo, żeby jeszcze dziesiątki ludzi umarły od wyziębienia gdzieś pomiędzy pięknym białowieskim lasem, a Białorusią? A może wystarczająco długo żeby „odeprzeć białoruską inwazję i uniemożliwić 2866.... nielegalnym imigrantom przekroczenia granicy”? Wszystko zależy od narracji. Ta oficjalna ze stron MSWiA jest tak groteskowa w kontekście okrucieństwa i skazywania ludzi na śmierć, że budzi szczerą nadzieję na to, że te zasieki będą ostatnim aktem władzy ludzi decydujących o ich instalacji.
Nie wiem jakie będzie rozwinięcie i zakończenie tej historii. Jeśli polityka zamknięcia przetrwa jeszcze kilka lat, czy pokoleń, pewnie narośnie na niej duży żal, pewnie stracą na ostrości słowa przysłowia „Gość w dom – Bóg w dom”. Może Bóg nas opuści, a może dzieci naszych niedoszłych gości będą żywić pokoleniową pogardę do ludzi na granicy mojego kraju. Może jakieś dzieci w szkole się pobiją, bo jedno na drugie powie „imigrancie”, a to słowo będzie już mocno nasączone znaczeniem nadanym przez strach i ksenofobię.
Oczywiście, że przyjmowanie ludzi z innych kultur i krajów wymaga odpowiedniej polityki i programów wspomagających wejście w społeczeństwo, przeciwdziałających powstawaniu nowożytnych "gett". W obecnej chwili ci, którzy mogliby najwięcej na temat realnych potrzeb powiedzieć bo pracują od dziesięciu – dwudziestu lat z mniejszościami nadrabiając za Państwo to, czego ono nie może dać, są systematycznie odsuwani od tematu. I zamiast zaczynać przygotowania do nowej sytuacji społecznej, zamyka się granice i oczy wprowadzając stan wyjątkowy.
Może zmieni się władza w Państwie, może zmieni się system wartości, którego należy strzec granicami. Może będzie można wydawać proste sądy oparte na empatii, poczuciu solidarności i współodpowiedzialności. Może zostaną docenieni ci, którzy teraz próbują ratować sytuację, nawiązując kontakt z ludźmi przechodzącymi granicę, podpisując z nimi pełnomocnictwa i starając się działać w ich interesach. Może będzie można edukować z empatii, zamiast z cnót niewieścich. Może po latach zostanie stworzone centrum pamięci ofiar przechodzenia przez granicę, a ci co pomagali, dostaną medale i gratyfikacje. Może nawet zostanie powołany specjalny fundusz wsparcia dzieci ofiar, które właśnie teraz stają się ofiarami – mimo najszczerszych działań tych, którzy woleliby nigdy nie być bohaterami i nie dostawać medali. Ale muszą nimi zostać bo nic nie jest w polityce tak jasne, żeby nie można było tego zaciemnić niejasnościami międzynarodowych interesów. Wśród których człowiek znaczy tyle, co kot w gospodarstwie, gdzie dba się tylko o ludzi. Bo kilka pokoleń temu dać jeść kotu znaczyło nie mieć co dać jeść dziecku i choć czasy się zmieniły i jedzenia mamy już pod dostatkiem to obawa trwa, na kota szkoda pieniędzy, szkoda zachodu, weterynarz to luksus dla rozrzutnych, a Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest dla obcokrajowców.
Ale może będzie inaczej i nie trzeba będzie stawiać pomników i rekompensować rzeczy niemożliwych do zrekompensowania. Może te zasieki, karabiny, narzędzia do budzenia strachu okażą się zabawkami niedowartościowanych chłopców, którym ktoś szybko je odbierze. Oby.
Comments