Mam upodobanie do niematerialnego. Od zawsze. Niedawno doszukałam się związku między moim ulubionym słowem „imponderabilia”, a niematerialnym dziedzictwem kulturowym, z którym tak mi się ułożyło, że jest jedną ze ścieżek mojej drogi zawodowej.
Jechałam właśnie wtedy do Etnocentrum Ziemi Krośnieńskiej na debatę dla młodzieży. Pierwszy raz miałam zająć przed publicznością, złożoną z osób pochodzenia ludzkiego, miejsce na scenie i rozmawiać z innymi prelegentami, zajmującymi się tematem, o niematerialnym dziedzictwie kulturowym, które jest dla mnie ważne w drodze zawodowej i w świecie. Tak, mam niebywałe szczęście, że to się łączy. Prawdopodobnie jest w tym praca i zasługa pokoleń przede mną.
Jechałam więc do Krosna Oplem Corsą, na którym w 2022 roku odbiłam sobie szablon z fragmentem wiersza Tomasza Różyckiego - „Ile pokonam przestrzeni, tyle sam przegram z czasem”. Wysprejowałam to, po pierwsze dzięki temu, że siedziałam miesiąc z nieco zestresowanym pieskiem (Hau, Lara!) koleżanki w Zwoli Poduchownej, gdzie nie znałam żywego ducha, a przy naszej tymczasowej posesji, oddalonej od innych o pięćsety metrów, leżały porozwalane płyty nagrobkowe z wyrytymi nazwiskami, pozostałe po poprzednim właścicielu, kamieniarzu. Więc żeby w tym lutym, poświęconym rozmowom z Larą, która nie dała się wsadzić do samochodu i wywieźć do bardziej zaludnionych miejsc, a przy tym źle znosiła dłuższą rozłąkę... Więc żeby w tym lutym, dedykowanym spacerom po lesie aż do stajni, gdzie mieszkał stary, biały koń... Żeby w tym lutym, zajętym rozmyślaniom o popiołach i kwiczołach oraz dokonywaniem wewnętrznego wglądu... Żeby w tym lutym jakoś nie oszaleć, coś na zewnątrz chlapnąć - to oprócz jedynego w życiu (jak dotąd) autoportretu akwarelkami, wycięłam ten szablon.
Po drugie, zrobiłam to dlatego, że ten tekst od dawna mi się łączy i odnosi do wielu faktów z życia przedgorbowego ale przed wszystkim jest linkiem do radości życia tu i teraz, używania Opla COrsy, własnych nóg i korzystania z układu oddechowego. Ale też do spóźnień, które wciąż, chcąc nie chcąc, czasami dokonuję, stresu corocznych przeglądów samochodu (z cytatem z Różyckiego jakoś łatwiej mi do nich podchodzić), nieuchronnej przemijalności, w którą sobie wpisuję arbitralnie radość życia. I ponieważ w oczywisty sposób przyjmuję to jako naczynia połączone - przemijalność i radość bycia teraz - to nie sądziłam, że będę wielokrotnie stawać w sytuacji odpowiadania na pytanie: „Dlaczego taki smutny ten napis?” Dla mnie on nie jest smutny. O. Teraz mogę odsyłać do niniejszego tekstu. Chodzi o połączenie między lutym i listopadem, które są dwoma biegunami tego samego pola przemijania. A przecież listopad daje odpoczynek, a luty aż kipi od chęci życia, już wzbierającej pod korzeniami. Świadczy o tym wiersz Thomasa Hardy'ego, "Przebudzenie roku", który sobie co roku w porze lutego odświeżam.
Ale mamy listopad, nie luty, a wtedy był październik, jechałam na debatę. Żeby się do niej dobrze przygotować i poukładać w głowie po kolei to, co już w sobie wiem, włączyłam podkast o niematerialnym dziedzictwie kulturowym. I tam było, że po angielsku moja dziedzina nazywa się intangible cultural heritage, przy czym słowo intangible ma źródłosłów wspólny ze słowem imponderabilia. Wsłuchałam się mocno i dokładnie, tak dokładnie, ze nie zauważyłam jednego z tych miejsc, typowych dla Podkarpackiego (Podkarpackie - przestrzeń otwarta), w którym podporządkowana nieuchwytnie i delikatnie przechodzi w tą z pierwszeństwem przejazdu. O tym, że coś jest nie tak, spostrzegłam się dopiero po pół sekundy pogłębionej wymiany spojrzenia z kierowcą TIR-a jadącego z naprzeciwka, z prędkością, na którą pozwalał niezbyt ostry (łagodnie, powiedziałam, jedno w drugie przechodzi) łuk zakrętu.
O kurwa! Zdążyło mi przejść przez myśl, kiedy (łagodnie, ciągle łagodnie - w takich chwilach czas się łagodzi i zaobla, jakby szykował się na coś nieujętego w ramy) , zjechałam na przeciwległy pas (nic nie jechało) wydłużając tym manewrem drogę hamowania własnego pojazdu do długości pozwalającej uniknąć zetknięcia w pędzie z tym drugim, nadjeżdżającym z naprzeciwka. Powinnam wymienić klocki hamulcowe, zbliża się zima i droga hamowania będzie tyko dłuższa, a łagodność zakrętów dróg podporządkowanych wodzi na pokuszenie, nieodmiennie, przez wszystkie pory roku. A jednak mam szczęście. Udało się uniknąć bezpośredniego zetknięcia i zapomniałam o całej sprawie, aż do następnego dnia, kiedy mieliśmy spotkanie i śpiew tradycyjnych pieśni z regionu podkarpacia z Marianną Jarą, Mistrzynią Tradycji i wtedy, na przerwie, siedząc w biurze, pokoju nauczycielskim Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej, spotkałam się znowu ze wspomnieniem spojrzenia kierowcy i powiedziałam na głos to, co na dwadzieścia cztery godziny doby zatrzymało w sobie serce. Kurwa, wczoraj o mało nie wjechałam pod TIR-a.
A jeszcze, było tak, że niedługo wcześniej tata, kierując TIR-em w Norwegii, Holandii czy Danii, miał spotkanie pierwszego stopnia, zakończone ze skutkiem śmiertelnym dla kierowcy nadjeżdżającego pojazdu samochodu osobowego. Jak orzekli specjaliści, była to sytuacja, ze strony kierowcy osobówki, samobójcza.
I tak. Mam zamiłowanie w niematerialnym. Uważam, ze serce to płomień, a ciało to wosk. Nieuchronnie topimy się na skutek spalania. Ale jest w tym światło i to jest w tym wszystkim najważniejsza rzecz. Światło i ciepło. Do tego doszłam po trzydziestu sześciu latach. I dobrze mi tu, gdzie dotarłam. Jestem tu, gdzie chcę być. Z całą pewnością wiem, że nie byłam tu jeszcze, jestem bardzo ciekawa i chcę wiedzieć, co jest dalej. Nie zagraża mi już to, co było dawniej. Muszę tylko na drodze zachowywać się uważnie.
Tymczasem, chcę założyć działalność gospodarczą, której tematem będzie niematerialne. Skoro nie wjechałam miesiąc temu pod ciężarówkę, to spróbuję i zobaczę, co świat na to.
ความคิดเห็น