Tylko jeden czas i tylko jedno ja. Zawsze, uparcie, osobno.
Ewa Grochowska napisała, że jesteśmy grzybnią z przodkami. Danusia i Lucas Achirico Zarzyka zrobili sztukę, w której było, że oni (przodkowie), szli przed nami, zostawili nam ślady - do szukania oparcia i do omijania. Tomasz Różycki napisał: „Co przeciw śmierci? Jak najwięcej życia./ Ludzie, światło bijące z ciał, muzyka.”
Zawsze jest tylko jeden czas i jedno ja do przepuszczenia go przez doświadczenie ciała, istnienia. Co z tym zrobić? Chciałabym potraktować wszystko co mam, jako zasób. Tego czasu nie będzie już nigdy więcej. Każdego przeżycia, spojrzenia i działania. Nic nie umiem zatrzymać. Zdjęcia, słowa, wspomnienia. Mam te ułamki sekund na matrycach i twardych dyskach. Mam w miękkich tkankach mózgu i serca. Może mam w kościach i we krwi. Spotkania z Wami. Zwykłe dni. Spotkania ze sobą. Czasami niełatwe. Pomysły, projekty, realizacje, nowe spotkania, nowe ślady, wzrost. Chciałabym nauczyć się patrzeć na wszystko jak na niezwykły zasób. Wszystko, bez wyjątku dla siebie. Niezwykle zwykły, zwyczajnie niezwykły świat. Wszyscy moi ludzie, włącznie ze mną, koty, robaki na korze dębu i psy. Okruchy. Tyle tego było, jest i tyle tego będzie.
No i bywa trudno, no i nie wiem gdzie zmieścić doświadczenia, jak każdy. Mam pojemniki na ciemność, z którą nie wiem co zrobić. Może trzeba ją przenieść. Może się ulotni. Może się wytańczy, cała złość z tych lat, kiedy się żyło jak pod szklaną kopułą oddzielającą Cię od wszystkiego, co działo się na zewnątrz. Dotkliwie i dobitnie osobno i samotnie, choć wśród ludzi, choć na studiach, w szkołach, w siedmioosobowej rodzinie. Z tym, co było najtrudniejsze, brakiem wiary, że może być inaczej. Przekonaniem, że życie jest nie dla mnie. Z niewiedzą dotyczącą tego, że stan w jakim się znajduję, jest chorobą, a choroby zakrywają możliwość doświadczania życia takim, jakie ono jest i może być. Niedawno stojąc w poczekalni u dentysty, gdzie nie mogli mnie przyjąć, obdzwaniałam inne miejsca szukając wizyty na cito bo bolał mnie ząb. W końcu pewna mądra, bliska osoba pomogła mi umówić wizytę. Przypomniałam sobie, jak trudno mi było kiedy szukałam wsparcia w problemach psychicznych, mając dwadzieścia kilka lat. I, że gdybym siedziała tu dziś i próbowała umówić wizytę u specjalisty od spraw substancji warunkujących dobre samopoczucie i edytujących ustawienia duszy (czy jak nazwać) to mogłabym wciąż czuć się nieswojo. I że jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe dlaczego jasne jest, że ból zęba, który przeszkadza normalnie funkcjonować jest czytelny dla ludzi i normalne, że kiedy go czujesz, idziesz do dentysty. A ból duszy, mózgu, serca (czy jak nazwać), który nie pozwala normalnie funkcjonować, odkładamy do bardzo późnej fazy. Krystyna Dąbrowska napisała o tym wiersz:
Inna sprawa, że wiele osób z tak zwanych najbliższych otoczeń, samemu nie zna funkcji "poproś o pomoc", więc siłą rzeczy nie rozumie pytania. Dobrze jest mieć kogo zapytać. Tak czy inaczej, jestem dziś w miejscu, w którym jest zupełnie odwrotnie. Mieszkam z psem w małym domku, jak jakaś czarownica ze środka wsi, a jednak mam poczucie, że wkoło mnie są ludzie, ich drogi przeplatają się z moimi, być może na zasadzie grzybni, mówię tu o żywych ;-).
A co do wszechświata... Kiedyś nie mogłam spać. Dookoła było wszystko. Izrael napadł na Gazę, w bliskich ludziach i w krajach toczyły się bolesne kryzysy wokół granic. Było ciemno i cicho. Dookoła wrażenie nieskończonego, głuchego kosmosu. Pomyślałam sobie, że ten cały kosmos jest bardzo bezradny, bezbronny, jak mały, czarny kot. Że potrzebuje mnie, żeby być. Potrzebuje ciepłego spojrzenia, utulenia, tego samego, co każdy, każda, każde z nas. Piszę to na wzruszeniu bo to był taki moment, niepowtarzalne uczucie. Ogromny kosmos potrzebuje twojego małego, ciepłego serca, tak jak Ty potrzebujesz ciepłego kota, żeby żyć.
Przypominam sobie to czasami, chociaż nie zawsze się da przywołać. Czy święto zmarłych jest też świętem żywych? Podobno w chrześcijańskiej wykładni tak jest, że wszystkich świętych jest radosnym świętem. Nie wiem jak sprawy mają się gdzieś tam, ale tu, teraz, chciałabym żeby tak było. Chcę czuć wdzięczność za wszystkie decyzje moich bliskich, które przywiodły mnie tu, gdzie jestem. Chociaż czasami się wydaje, że bogowie, stwarzający świat są trudni, zepsuci i muszą się mylić. Dużo o tym w najnowszym tomie Tomasza Różyckiego, „Hulanki & Swawole”. „Naser mater, mówi, trudno / i darmo, oto świat, wreszcie gotowy” mówi jakiś bóg po tym jak kolejny kosmos wypadł mu z rąk.
Nie wiem. Mi też wypada z rąk dziesięćnaściesto razy dziennie. Własne myśli wypadają mi z rąk przeciwko mnie, formują się w szyki osaczające, a przecież można inaczej. Może i czas jest pełen niepewności i zmian ale jest to też czas, który nigdy więcej się nie powtórzy. Nigdy nie będę mieszkać w małym domku po sklepie spożywczym na brzegu polany, wkoło której, jak brokat, skrzą się jesienne liście. We wsi, do której droga prowadzi tylko tam i nigdzie dalej, bo kończy się na rzece, Sanie. Nigdy nie powtórzy się czas, w którym, wychodząc wieczorem z psem słyszę jak liście, lekko ścięte mrozem, każdy z nich osobno, stukają o siebie na wietrze jak drewniane, zamszowe dzwonki. Nigdy nie zaproszę przyjaciół na trzydzieste szóste urodziny i nie zrobię za małego tortu, żeby ich wszystkich sprawiedliwie obdzielić, nie zabraknie go nigdy więcej dla tych którzy przyszli najpóźniej. Nie będzie kilka dni po urodzinach takiego jasnego i ciepłego pierwszego listopada 2024 roku. Tylko teraz jest. Warto wykorzystać tą świadomość i robić to, czego nie będzie można robić w tym „później”, które w jakiś sposób może być pełniejsze ale nie będzie zawierało w sobie tego, co zawiera „teraz”. Mogę siedzieć przy biurku i zanim zabiorę się za pracę, pisać spokojnie o tym co leży mi na sercu. O wdzięczności dla bliskich i dalszych, żywych i zmarłych. Mogę wysypiać się. Chodzić do lasu. Odwiedzać przyjaciół. Jeździć do miast, patrzeć jak ludzie robią sztukę i pisać o tym, bo to jest ciekawe. Pojechać nad morze. Być tam, gdzie chce się być.
Pamiętam, rok temu, rozmawiałam z Anią w bazie przy granicy polsko - białoruskiej. Nie było wezwań do lasu i rozmawiałyśmy o mapie marzeń. Trochę na serio, a trochę na poważnie, że warto sobie nazywać marzenia. Zrobiłam taką mapę, przypomniałam sobie teraz, że było na niej to zapisane: Być tam, gdzie chcę być. Proste, a trudne. Ale możliwe. Pomaga lekki dystans, trochę zaufania, nie branie wszystkiego tak śmiertelnie poważnie. Tylko zwyczajnie, życiowo, poważnie. Teraz dodałabym do marzeń - umieć doceniać. I godzić sprzeczne wartości. Zauważać trudne, nie umniejszać dobremu. A teraz właśnie zaczyna się nów i podobno jesteśmy już na drugim brzegu przemian, które miały zajść. Mówią o tym planety, Pluton i Mars. No i niech będzie, skoro tak. Dzięki, że jesteście tu ze mną, robaki, ludzie i psy. Przed nami stoi najprawdziwsze piękno i czeka, aż wyciągniemy po nie rękę.
Comments