top of page
Szukaj
akarmelita

Nadzieja





Nocą kwiaty w ogrodzie stuliły się do snu. I ten jeden szczególnie czerwony, który Babcia przysłała pocztą swojej młodszej siostrze, żeby go zasadziła za domem, żeby kwitł tu, gdzie Wielki Wóz wyznacza środek świata. Domu rodzinnego Babci już nie ma, ale to jego szukam i wiem, że jest. Chałupa w miejscu płotu, między ciocią Marysią i ciocią Staśką, siostrami Babci. Dałabym Słowo, że jest w świetle księżyca i gwiazd, ale nie będzie jej rano, kiedy wstanę o czwartej i Krzysiek odwiezie mnie na pociąg do Gródka. Na pociąg do Gródka. Chce mi się płakać kiedy to piszę i widzę tą stację przez okno samochodu, w którym czekamy na sygnał przyjazdu, tak jak czekała przede mną Babcia, jej Mama, pokoleniami, na wozie w milczeniu i chłodzie zwykłych poranków i rozstań, od czasu kiedy Jego Wysokość Franciszek Józef położył tu linię kolejową. Krótkie tu i teraz zawiesza się w bezczasie, bo wieczorem nad wsią będą spadać perseidy, a przecież w odbiciu wieczności nie istnieje czas.




Obok zasadzonej przez pradziadka lipy stanie nocą pod gwiazdami ta chałupa, a w niej on sam i jego żona, prababcia Helenka, która na fotografii kończy siedemdziesiąt lat i wzlatuje do góry, podrzucana przez swoje dzieci, chłopców odchowanych, kruchutka i silna. I wzlatuje do gwiazd, wylatuje przez komin, przez święty obraz w rogu pokoju. Wymyka się im i uśmiecha się im, jak na tym zdjęciu znalezionym w kartoniku po butach, w pokoju w środku domu swojej córki, a mojej cioci Marysi z Nadziei. W nieformalnym centrum Kosmosu, z którego biorą się wspomnienia, kruche antidotum pustki. Zakorzenienie. Przyjechałam się spotkać i zakorzenić w ich oczach. Znam te miejsca. Ich historie z babcinych opowieści od dziecka formowały się w obrazy; choć nigdy nie będę znać nazw wszystkich kawałków rodzinnego lasu - glinianki, olszyna - tych imion na każdy kawałeczek przestrzeni. Wiem, że nigdy ich nie oswoję, mogę tylko słuchać jak śpiewają, jak mówią, jak domagają się zapamiętania, żeby nie stały się bezimienne za wielkimi płotami pobudowań wrocławskich czy warszawskich domów monitorowanych; nie zindywidualniały do cna.


Przyjeżdżam po piętnastu latach żeby przeprosić, że tyle mnie nie było, a tutaj wszystko jest na swoim miejscu. Firanki w drzwiach. Schodzony próg. Pasiaste dywaniki. W kuchni piec i stołeczek, zlew i miska do mycia, łóżko i nad nim obraz, przybornik na grzebyki i zdjęcie wuja Tomka z pierwszej komunii świętej. Tylko po drugiej stronie w miejsce łóżka wujka Jurka stoi kredens z telewizorem, żeby zapełnić ciszę, która prześcignęła mój przyjazd. Za to dostaję jeszcze jedno zdjęcie od cioci Marysi - z pięćdziesięciolecia ślubu - jej i wujka Jurka. W Urzędzie Gminy zorganizowali, zaprosili wszystkie pary obchodzące złote gody. Zdjęcie takie strojne, na galowo oboje, przy nakrytym stole; a na stole na talerzu ciastka z galaretką i wafle przekładane kremem, talerzyki i serwetki. Ciocia patrzy w oczy obiektywu, wujek w bok. Wciąż przystojny po pięćdziesięciu latach, jak na wiszącym w pokoju portrecie ślubnym, nad kredensem ze szklankami i zielonym telefonem z okrągła tarczą do wykręcania numerów. Na pogrzebie wujkowi Jurkowi zdjęcia nie zrobili. Choć w ciocinym kartoniku jest cała pula zdjęć z rodzinnych pogrzebów, to z mężowego nie. Bo czemu ma się smutek unaoczniać? I tak jest. W kącie z kredensem i telewizorem, pod sercem, na stole obok książeczki do nabożeństwa. I jest jeszcze w tej ciszy nad domem nocnej, na wielkim wozie zawieszonej, gdzie wujek Jurek, prababcia Helena i pradziadek Dzięcioł patrzą na Nadzieję.





A z nimi inni. Wszystkie siostry Helenki, panny Czarnatówny, wychylają się z Wielkiego Wozu. Z nimi ta najmłodsza, siedemnastoletnia, która umierając nie chciała do Pana Boga iść w butach i prosiła, żeby pochować ją na boso. Może chciała ten bucik kredą wymalowany na drzwiach stodoły założyć? Może poszła w nim do ostatniego końca i dlatego przetrwał tyle lat opowiadany z pokolenia na pokolenie, mimo, że po jej śmierci już nikt nie poprawiał zatartych coraz bardziej z roku na rok konturów. Może poszła w tym jednym czółenku prosto do Wielkiego Wozu, zanim zdążyła zawiesić ślubny portret nad komodą. Bo tamtego dnia kiedy wykąpała się w strumieniu był upał, a z sianokosów wracali spoceni. Choroba przyszła i odeszła, a razem z chorobą odeszła siedemnastoletnia Marysia Czarnata, prosto do Wielkiego wozu. Chciałabym ją poznać, wykąpać się razem z nią w rzeczce wracając z pola.


Nad Nadzieją noc. Za wygódką coś stuka, w ciszy, w której śpią stulone kwiaty postukują, pohukują, pojękują dźwięki, rozchodzą się impulsy światła od okien i gwiazd. Chcę wyłapać z tego wszystko za kark, jak małe kocięta, co kulą się pod obojczykiem. Chyba nie zdążę wszystkiego spamiętać, muszę sięgnąć czerpakiem w niebo zanim dołączę do kobiet Wielkiego Wozu.






28.01.2022 r.


Sięgam pamięcią w ten dobry dzień, kiedy mnie ugościłaś w tym małym domu pod Wielkim Wozem, Ciociu Marianno, Marysiu. Prawie cztery lata temu. Ostatni raz. Dołączyłaś do Kobiet Wielkiego Wozu. Przekaż im wyrazy naszej bezsilności i nadziei, że zobaczymy się wśród gwiazd.



48 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

1 Comment


mmagdalena794
Aug 10, 2022

...♥️♥️♥️💔

Like
bottom of page