top of page
Szukaj
akarmelita

Przemyślanin, Rzeszów - Słupsk. Notatki z pociągu.

IC 38172 Przemyślanin, relacja Rzeszów – Słupsk, 23.04.2021r., godzina 22:30, miejsce do siedzenia: 83 (korytarz)







Zrobiłam tu sobie mały domek. Składa się na niego plecak na półce na górze, dwie książki na półce pod oknem z przesuwającymi się krajobrazami i paczka ciasteczek Petitki w mlecznej czekoladzie. Miały być jeszcze Draże Marynarze ale nie było ich w Żabce. Żabki, dworce, galerie handlowe – robią się mi coraz bardziej obce. Im bardziej osadzam się w tym krajobrazie, w domu między trzema jabłoniami i orzechem, nieopodal polanki, na której czasem bytują jelenie, ponad wąwozem, gdzie pokolenia sąsiadów wyrzucały śmieci – tym bardziej obco i nieswojo czuję się w miejscach niczyich, w nie- miejscach, które do nikogo nie należą i przyjmą każdego, ale tylko na chwilę. Tym bardziej ich melodia wymaga oswojenia za pomocą tymczasowej, podróżnej aranżacji wnętrz. Może powinnam zostać takim aranżerem? Świadczyć usługi dopasowania krajobrazu nowoczesności do potrzeb emocjonalnych ludzi o sercach starych dat. W pakiecie przytulność w wersji instant. Firanka z gąską umocowana w ramce, do spoglądania przez kolejowe okno, na którym nie ma już uroczych firanek z logiem PKP – zamiast tego rolety w uparcie szarym kolorze. Mam trzydzieści dwa lata, a dziś na dworcu poczułam się paradoksalnie stara. To nawet trochę dobre uczucie. Wiąże się z wrastaniem korzonkami wychodzącymi ze stóp w ziemię pod tymi stopami. Z łapaniem przechyłu na stronę zakotwiczenia. Z tym, że w pociągu musze mieć ze sobą dwie książki, nawet nie po to, żeby je czytać, ale po to, żeby nosić ze sobą kawałek domu, kawałek tego z czym zrastam się i co swojego zostawiam w miejscu zadomowienia kiedy tam jestem i kiedy mnie nie ma. Z potrzebą wprowadzenia własnych standardów w maleńkiej, podróżnej wersji, do tego świata wagonów bezprzedziałowych o wysokim standardzie, w estetyce szarości i błękitu.





23:08


Może każdy czuję się tu obco? Może założeniem tych miejsc, nowoczesnych dworców i galerii jest obcość? Nie sielankowa przytulność zapraszająca do dialogu ale poczucie bycia gościem wśród gości, nieznajomych i obcych tak samo jak ja? Może każdy z nich tak sobie myśli?


23:23


Jak dobrze, że mam siebie do pogawędki o niczym, którą będę toczyć przez następne dziesięć godzin zawieszenia pomiędzy stacją A i B, w dziwnym stanie podróży, który jest trochę jak mistyczne doświadczenie przejścia. Mam fajne książki. Jedna jest właśnie o podróży, o mapie. Jest w nim miły podrozdział o środkach transportu, o pociągach, z okien których obserwuje się ogródki działkowe. Tylko, że teraz jest noc i jedynie światła Krakowa mogę widzieć w tej metalowej dżdżownicy rozciągającej się w czasie pomiędzy Przemyślem, a Słupskiem. Z brzuchem wypełnionym ludźmi, pełnym ludzi. Ludzie są przecież z gliny, czyli z ziemi, w brzuchu dżdżownicy, która pełznie po torach przez czas. Sama weszłam do tych trzewi i zostanę wypluta w Słupsku. Czeka mnie jeszcze wiele godzin trawienia czasu w tym brzuszysku ale dobrze się zabezpieczyłam w miłe towarzystwo samej siebie i przedmioty zaczarowujące obojętność przestrzeni, niosące ze sobą treść, w którą można wniknąć.

Wniknąć, zniknąć – to zadanie pasażera. Być jak najmniej natrętnym, nie przeszkadzać w pracy załodze pociągu, nie przeszkadzać zamachem, obrazem ani odgłosem, myślą słowem ani czynem nie zakłócać spokoju współbliźnim w przedziale. Zniknąć, rozpłynąć się w onlajnie albo oflajnie, który przyniosłeś ze sobą, wpełznąć pomiędzy zdania książki, roztopić się w obrazie filmu, zniknąć pomiędzy dźwiękami muzyki w słuchawkach. Im bardziej bezprzedziałowo, tym bardziej bezosobowo.





00:37


Moja babcia, która od 17 roku życia w pociągach spędzała kilkaset godzin rocznie, podróżując do swoich rodzinnych stron w Polce Centralnej z Zachodu (Zachód znajduje się w tym przypadku na północy, to jest ciekawy element prywatnej topografii osadników, którzy po wojnie przyjechali na poniemieckie Pomorze) zaczynała pobyt w pociągu od znalezienia dobrego miejsca. Bezpiecznego, w którym będą inni ludzie, spokojni ludzie. Od pytania dokąd jadą i czy można się dosiąść. Oczywiście, że można, razem raźniej, bezpieczniej, swobodniej. Kiedy sama zaczynałam jeździć pociągami, może dziewiętnaście lat temu, trasy rozpoczynałam od szukania wolnego przedziału, w którym można wygodnie rozłożyć kopyta, zdjąć buty i przespać dwanaście godzin. TO były czasy, kiedy w pociągach były jeszcze przedziały dla palących. Teraz nie można równie swobodnie wybierać, czy wolisz przestrzeń dla siebie, czy sąsiedztwo osób o podobnych potrzebach bezpieczeństwa. Jest numerek, miejscówka, która załatwia losowy kompromis pomiędzy bezpieczeństwem, a wolnością wyboru.


Nie można palić, nie wypada głośno mówić, zdejmować butów, wyciągać nóg na wolnych siedzeniach przed sobą, jeść jajek na twardo ani woniejącej konserwy turystycznej. Nie wypada zagadywać współpasażerów ani głośno rozmawiać przez telefon. W zamian mamy standard i zapewnioną miejscówkę.

Oczywiście, można próbować spacerów w poszukiwaniach lepszego miejsca niż to przydzielone. Można spać w rowerowym wagonie albo znaleźć bardziej ciepły przedział i położyć się w nim na gapę, dopóki nie przyjdzie prawowity właściciel. Naraża się wtedy dziki lokator wykupionej przestrzeni na spojrzenie spod byka, kiedy właściciel miejscówki upomni się o swoja własność. Ale to uczciwa cena za możliwość wyboru i naruszenie świętych praw przydziału. Wolność nie jest pewna i wymaga ciągłej analizy sytuacji. Ale jest miła, swobodna, kusząca, pełna niespodzianek. Czasami warto ją nabyć w zamian z zrzeczenie się pakietu bezpieczeństwa i pełnego komfortu w wersji smart, gray&blue.





Czy można będzie jeszcze długo omijać obowiązek jazdy w ściśle wyznaczonym miejscu? Nigdy nie lubiłam miejscówek. Lubiłam pochodzić po pociągu i wybrać sobie fajne miejsce. Z miejscówkami to tak nie działa. Przydział jest sprawiedliwy i demokratyczny, tak się należy więc tak musi być. I chociaż jeszcze czasem można usiąść na korytarzu albo w rowerowym, to martwię się, że za jakiś czas zupełnie zniknie możliwość wyboru sposobu, w jaki interpretuje się sytuację własnego bycia w pociągu. Nie będzie ulubionego punktu babci na dworcu w Warszawie Wschodniej, gdzie przez 50 lat corocznych podróży jadała w czasie przesiadki bułkę z kiełbaską i zamawiała kawę. Co gorsza, nie kupię przed podróżą Draży Marynarzy o śmietankowym smaku mleka w proszku ułożonego w rozchodzące się od jądra centryczne sfery białego proszku, który zdrapuje się zębami, warstwa po warstwie, począwszy od warstwy białego lukru spajającego każdą kuleczkę Marynarzy z osobna w małą planetę doznań, łączących wspomnienia z podstawówki z wspomnieniami z czasów własnego rozwodu. Zastąpi je Subway i zestaw do samodzielnego sporządzenia kawy, składający się z folii, kubeczka, wrzątku, saszetki z granulkami w kolorze brązowym i saszetki z proszkiem w kolorze białym (kawa z mlekiem).


Rzeczywiście, leży w zakresie moich obaw, że zostanie ten świat zabezpieczony przed wybrykami, wygodnie ustawiony, ulokowany w sferze powszechnego komfortu, z którego nie będzie już można zrezygnować dla większej swobody ruchów i zakresu możliwości. Jeśli tak się stanie to trudno. Założę firmę. Będę sprzedawać kawałki firanek w drewnianej ramce do szybkiego montażu na czystej szybie Intercity Premium, w celu natychmiastowego uzyskania poczucia zadomowienia. Może do kompletu grzbiety książek w płaskim kwadratowym boxie, imitującym regał na ścianie. I kawałeczki dywanu pod stopy, oraz ceramiczne uchwyty do papierowych kubeczków, wykonywane według wzoru tych ulubionych z miejsc zadomowienia każdego z naszych klientów. A dla duchowych punkowców kawałki karimaty zamiast dywanu, żeby poczuli się jak prawdziwi wagabundzi, podróżujący czterdzieści lat temu słynnymi pociągami o dźwięcznych przezwiskach, takich jak: „Włóczęga Północy” czy „Chlew”. A nie, jakiś tam Intercity „Przemyślanin” z wygodnymi siedzeniami i gniazdkiem pod każdym podróżnym tyłkiem.



8:50





Edit. Po dwunastu i pół godzinach czuję się tu jak w domu. Ruchomym i nieprzewidywalnym, bo kiedy rano chciałam pójść na kawkę do WARSU, zanim dotarłam do miejsca, gdzie widziałam go zeszłego wieczoru, zastałam sygnał końca pociągu. Niemniej, nastąpiło tu pewne tymczasowe zadomowienie. Mam swoich ulubionych anonimowych pasażerów z przedziału. (Ta pani, co zostawiłaby jedną z torebek, wychodząc w Koszalinie z pociągu. Miała plakietkę „Wolne miasto Poznań” na którymś ze swoich torebuszków.) Mam opracowane optymalne ułożenia kończyn względem siedzeń podczas snu. Poznałam własnym ciałem niuanse wgryzających się w boki wygięć na łączeniach siedzeń. Mam swój bałagan i pustą paczkę ciastek, kilka godzin snu w tym miejscu i piaszczysto – dębowe, pomorskie krajobrazy, które lubię. Widoki na budkę dróżnika i na kawę, którą najdalej za godzinę poczęstują mnie moje siostry w rodzinnymi mieście. I dobrze jest. Koniec pociągu śpiewa swoją pieśń. Dworce są poniemieckie i pustawe ale bywają też małe budki dróżników, domki przy torach z czerwonej cegły, a przy nich wypielęgnowane ogródki z pierwszymi wiosennymi, żółto – fioletowymi kwiatami. Klejące liście kasztanowca przy dworcu i liście dębów, bo dużo jest tu na północy (/Zachodzie) przedwojennych (/poniemieckich) dębów i ich dzieci.




To już koniec tej bajeczki, ale mam parę fajnych zdjęć z różnych pociągów i dworców to pasuje mi je tutaj dorzucić w gratisie.






113 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios


bottom of page