Woda jest dobra i gładka. Błyszcząca i łagodna, opatula kiedy wślizgujesz się między cząsteczki wodoru i tlenu, wzbogacone chlorem, którego zapach zostanie na skórze po wyjściu z basenu. Otula, w naturalny sposób spowalnia i pozwala płynąć. Dotyk wody na całej powierzchni skóry jest jak łagodzący kompres. Ciało staje się lżejsze, ruch nie wymaga zbyt wiele wysiłku, po prostu ślizgasz się między obejmującym cię aksamitnym tłem. Dookoła jest materia, która stawia opór na tyle lekki żeby czuć przyjemność płynącą (płynącą!) ze zmiany miejsca położenia cała względem niej, przesuwania jej cząstek po to, żeby pośrodku nich wciąż pozostawało dokładnie tyle przestrzeni ile zajmuje fizycznie „ja”.
Gdyby tylko nie trzeba było oddychać powietrzem. Podobno wyszliśmy miliony lat temu z wody jako ryby, przystosowane do życia na lądzie. Czasami, kiedy jestem w wodzie, daję się unieść tej prehistorycznej tęsknocie, chciałabym zapomnieć o konieczności nabrania oddechu ale natura, natura już się nie da oszukać, pęcherzyki płucne to nie kwestia wyboru ale ewolucyjnego przystosowania do bycia człowiekiem, najbardziej pokrętnym i dziwnym ze stworzeń.
Woda pozwala na chwilę zapomnieć o ciągłej konieczności dotykania stopami ziemi. Możesz płynąć, czyli poddawać się prądom prawie bez wysiłku. Czyli mieć poczucie, że rzeczy dzieją się same, a ty tylko dajesz unosić się jak ciało, które raz wprawione w ruch przez jakąś siłę większą i bardziej precyzyjną, niż twoje własne chaotyczne kroki, będzie teraz poruszać się ruchem jednostajnym aż do… aż dokądkolwiek, byle nie tu, byle nie teraz, byle nie musieć wychodzić z wody, jeść, pić, nabierać powietrza i świadomości, że świat, w którym żyjemy, jest w całej okrutności najlepszym ze światów, na jakie stać nas po zbyt pochopnej decyzji pramatki – ryby o wyjściu na ląd.
Płynąć, płynąć w tym. Wyciągać rękę i czuć jak pod wpływem lekkiego ruchu w wodzie materia wkoło ciebie układa się właśnie tak, jak pragniesz i trzymasz się jakoś na powierzchni tego wszystkiego. Płynąć, czyli być pomiędzy, a jednak w czymś, co cię wspiera. Musieć oddychać tlenem ale mieć oparcie w delikatnym i dobrym eterze, utrzymującym ciało blisko tego, co dobre, pierwotne i czyste. Niepostrzeżenie zmieniać miejsce położenia względem samego siebie.
Opływać. Szukać bezpieczeństwa, opływać przeszkody. Opływać w dostatek. Opłynąć wszystko o co nie warto zahaczać i znaleźć stały dopływ siły na to, żeby płynąć dalej.
Wpływać. Mieć wpływ, czyli wnosić w bezkształtną masę świata myśl, która ratuje przed pogrążeniem w chaosie na następne dziesięć lub piętnaście minut wspólnego istnienia. Zostawiać cząstki siebie w chłonnych gąbkach innych istnień, tęskniących za pierwotnym oceanem.
Wszystko płynie, więc płynąć razem ze wszystkim, mieć wpływ pomimo stałej płynności.
Comments