top of page
Szukaj
akarmelita

Selfie z kotkiem i teorią względności



Oprócz mnie, Kuby i Psicy w naszym domu mieszka też Kotka. Na co dzień jest szara i miękka ale czasami zamienia się w błyskawicę energii. Mam wrażenie, że posiada jakąś przedziwną umiejętność przekształcania czasu i przestrzeni. Kiedy śpi godzinami przy kominku na starym, czerwonym swetrze, sfilcowanym w praniu, czas się zatrzymuje i staje idealnym trwaniem. Tak samo, kiedy kot układa się człowiekowi na kolanach. Wtedy kumuluje czas w jakimś specjalnym miejscu kociego istnienia. Zbiera go sobie na konto oszczędnościowe i wydaje, kiedy jest mu potrzebny – gdy trzeba dogonić ptaka albo w mgnieniu oka przeskoczyć pięć metrów, żeby drapnąć łapką zeszłoroczny, jesienny liść.


Tylko z rzadka czas kota podobny jest do czasu człowieka. Zdarza się, że kot i człowiek spojrzą na siebie i kot otwiera paszczkę patrząc w oczy człowieka i jakby chciał coś powiedzieć, ledwie słyszalnie wydaje dwa miałkoszmery. Niestety, nie możemy kota zrozumieć, choćby się bardzo starał. Może to grzech pierworodny, a może różnice gatunkowe, a może nasza niepełnosprawność w poruszaniu się po różnych warstwach czasu. Gdybyśmy rozumieli ten język, koty już dawno wytłumaczyłyby nam teorię strun. Tymczasem , po ludzku siermiężni, możemy tylko wpatrywać się w te nieziemskie, zwierzęco boskie tęczówki.

Kotka, odkąd z nami zamieszkała, czasami wpływa na rzeczywistość i coś w niej zamienia, choć z rzadka udaje się nam to zaobserwować.





Pierwszą jej sztuczką było schronienie się na drzewie – na jabłonce w ogrodzie przyjaciół, dokładnie nad wielką hubą w kształcie serca, co sprawiło, że Kuba, który wtedy realizował cykl „Serca Kuby” fotografując różne kamienie, drewienka, plamy na cemencie i w kałuże o kształcie serca, uznał, że połączyło ich przeznaczenie. Przeznaczenie, czy kot, kot czy przeznaczenie – czy to duża różnica?


Wczoraj natomiast Kotka położyła łapkę na mojej rzeczywistości, wskazując mi odpowiednie na sobotnie popołudnie zajęcie. Bo dostałam dwa dni temu piękny przedmiot. Zaraz po pudełku ziołowej herbaty, które we wczesnych latach mojego dzieciństwa wyciągałam z górnej szafki kuchennego segmentu po to, żeby przez godzinę wpatrywać się w kontrastujące kolory, falującą w oczach linię, łączącą czerwień z zielenią, sprawiającą, że całe pudełko tańczyło w rękach. Kuchnia była pełna słońca, znajdowała się od południowej strony mieszkania i we wczesnych latach dziewięćdziesiątych była dla mnie krainą odkryć.


Zeszyt, który dostałam przedwczoraj, jest, zaraz za tym pudełkiem od herbaty, jednym z piękniejszych przedmiotów, jakie trafiły w moje ręce od tamtego czasu. Jest jak pięknie wydana książka bez literek w środku. Kontrast kolorów na okładce, czerwony mak, który kojarzy mi się z ważnymi sprawami i ważnymi osobami, idealnie kremowy papier , miękki i ciepły jak mąka pszenna, zaoblone rogi . W papierniczym „Papuga” w Krośnie sprzedawczyni wyciągnęła go z półki na moje pytanie o „Czysty zeszyt z kremowymi, nie białymi kartkami”. Chciałam z niego zrezygnować, bo cena była duża, a przecież przedmioty, to tylko przedmioty, można się bez nich obyć, jak bez czarnych lakierków z futerkiem, o których marzyłam mając cztery lata, jak bez zestawu kolorowych mazaków zmieniających kolor po pociągnięciu magicznym mazakiem dołączonym do zestawu… Ale dostałam go w prezencie. Ładny, a nawet piękny przedmiot. Tak ładny, że nie miałam śmiałości naruszać tej czystości w środku, tego potencjalnie możliwego, wszystkiego co mogłoby być tam zapisane.





Ale kotka. Przyszła i najpierw pochodziła trochę po klawiaturze komputera, który miałam w zamiarze właśnie wykorzystać do pracy. Napisała mi coś, czego nie zrozumiałam, w okienku Gogle translatora. Jakiś ciąg liter, znaków, kilka wykrzykników. Google translator nie umiał przetłumaczyć. Potem usadowiła mi się na kolanach i powiedziała: Zezwalam Ci zrobić nam wspólne zdjęcie. Kiedy zrobiłam wspólne zdjęcie, klasyczne selfie z kotkiem, przeszła znów na komputer, który chwilkę wcześniej zamknęłam, mówiąc: Starczy Ci już pracy przy komputerze, teraz coś przyjemniejszego dla zmysłów. Zerknęłam więc w aparat, na nasze wspólne selfie i zobaczyłam o co jej chodzi. Sugestywnym spojrzeniem kocich tęczówek, wpatrywała się w leżący na biurku zeszyt z makiem. No cóż. Bardzo lubię pisać ręcznie. A kartki w tym zeszycie są przyjemne, a na komputerze leży mi kot. Sprawy układają się same. Czasami pomagają im koty.




40 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page