Kilka myśli z okazji ustania stosunku pracy na czas określony.
Takie zdanie przeczytałam przedwczoraj w internetowym wydaniu „Przekroju”. Takie zdania pomagają mi żyć i zdarza się, że przychodzą do mnie we właściwą porę. Przychodzą same. Po prostu się zjawiają, trafiają do mnie – w jakieś miejsce w moim wewnętrznym ekosystemie, w którym akurat ich brakowało. Takie zdanie czy słowa czasami powie ktoś bliski, a czasami przypadkiem wyczytam je w ulotce albo ukradkiem podsłyszę w prowadzonej w przychodni rozmowie dwóch starszych pań. Wtedy te słowa czy zdania wchodzą do środka i zaczynają proces swojego działania. Słowa mają moc ale wtedy, kiedy zaistnieją dogodne warunki i okoliczności do ich przyjęcia i rozwoju. Jak nasiona roślin. Jeśli o określonej porze i w określonym stanie ducha, przy zachowaniu otwartości, wpadnie Ci w ucho czy oko słowo lub zdanie, coś może z niego wykiełkować. Brzmi to trochę magicznie, a trochę biblijnie.
Ale może taki jest świat? Magiczny i biblijny, mityczny.
Zatem, mam czas do zagospodarowania. Mam trzydzieści dwa lata, niedzielny poranek i przestrzeń czasu do wypełnienia, pozostałą po pracy na etacie, z którą postanowiłam skończyć, zerwać, rozdzielić dalsze nasze drogi, bo wysysała tyle godzin mojego życia, nie pozwalając mi robić tego co pragnęłabym w nim robić. Czyli: patrzeć, pisać i jeszcze coś ponadto, dla zachowania pamięci o małym świecie, w którym – tu, czy tam – żyję. I jeszcze, o ile to możliwe, to dla ludzi w tym „tu”, zrobić to co umiem i do czego się nadaję.
Słowa, zanim się je próbuje ułożyć, wydają się tak pięknie wymowne, a kiedy sięgam po nie, żeby coś wyrazić, okazuje się, że są chropowate albo nie do końca pasują, jak powyginane ze starości, nasiąknięte wilgocią papierowe puzzle. Tak samo jak moje własne wyobrażenie o sobie, które zawsze chce wyskoczyć przed to, co rzeczywiście mogę i umiem, ominąć etap pracy i wynieść siebie ponad innych. Trzeba na to bardzo uważać, żeby nie uwierzyć w megalomanię własnej wyobraźni, podpowiadającej: „Jesteś lepszy, zdolniejszy i gdybyś tylko się za to zabrał, osiągnąłbyś więcej, stworzył coś lepszego”.
Właśnie stoję w tym miejscu, z którego mogę dalej patrzeć na siebie bez ograniczeń i przywilejów jakie daje „Umowa o pracę na czas określony” . Lub nieokreślony. Ostatnia, jaką miałam była na dwa lata, ale po roku spędzonym w kolejnej instytucji mojego życia znów wydawało mi się, że ten czas tracę. Osiem godzin dziennie plus dwie godziny na dojazd; że gdybym tylko chciała, poświęcając tych kilka godzin w ciągu doby na rzeczy, które kocham, mogłabym w inny sposób, na innych warunkach zadomowić się w rzeczywistości i, że owszem, stać mnie na to. Nawet odłożyłam sobie pieniądze. Odłożyłam sobie też czas.
I jestem. W niedzielę rano, o godzinie dziesiątej. Przy biurku, naprzeciwko okna z widokiem na ostatnie resztki śniegu i wypłowiałą trawę, która – dla oczu przyzwyczajonych w ostatnich tygodniach do bieli – wygląda w słońcu jak fajerwerki.
Musiałam sobie przypomnieć to zdanie, które do mnie przyszło w artykule z „Przekroju”. "Nie ma nic do osiągnięcia, jest tylko czas do zagospodarowania”. I inne zdanie, z Olgi Tokarczuk (teraz trzeba cytować Olgę T. bo to dowodzi erudycji – przypis mojego Ego): „Nie ma nikogo takiego, o kim można by powiedzieć, że wymyślił młynek, tworzenie jest bowiem tylko przypominaniem sobie tego, co istnieje poza czasem, czyli od zawsze.” Te zdania działają na mnie uspokajająco. Pomagają wyciszyć wewnętrzny niepokój, wynikający z faktu dokonanego - postawienia się w miejscu, w którym jeszcze nie byłam, oraz z obaw i przynagleń, które nagle nawiedzają mnie wielką falą. Podważają sensy małych kroków, takich jak założenie bloga, atakują natrętnymi myślami o tym czy to jest potrzebne światu, czy zdobędę środki do życia; przynaglają do działania, działania, działania – non stop, bez chwili odpoczynku. A to nie tak. Trzeba stanąć. Muszę stanąć i popatrzeć. Stanąć i patrzeć jest równie ważne jak działać. Oddychać. Patrzeć w niebo i w ziemię wychodzącą spod śniegu. Pozwolić tym rzeczom, które i tak istnieją, żeby znalazły drogę do mnie. Dać słowom czas, żeby się ułożyły w rytmie potrzebnym do ich zrozumienia. I w ten sposób przeżyć następne kilkadziesiąt lat.
Po dziesięciu latach dzieciństwa, piętnastu latach emigracji wewnętrznej w okresie dojrzewania i wczesnej dorosłości i po tych ostatnich kilku latach szukania drogi. Wstęp mam już chyba za sobą, dalej rozwinięcie.
P.S.: Jeszcze jedno zdanie przyszło do mnie w ciągu dnia. Z podcastu K3 Dariusza Bugalskiego, który przypadkowo włączył mi się na YT, kiedy chciałam włożyć do uszu muzykę, żeby odciąć się od toczonej w kuchni rozmowy telefonicznej i skupić na czytaniu tekstu o robieniu mydeł. Link, który mi się otworzył prowadził do nagrania. Pierwsze słowa wciągnęły mnie na tyle, że nie przełączyłam na pole „Muzyka do pracy” i odłożyłam mydła na później. Przesłuchałam 57 minut odcinka #31 pod tytułem „Nie”, gapiąc się na chmury płynące po niebie za oknem. Takie zdanie mi z niego zapadło do środka: „Ja wciąż pięknie żyję.”
A to z kolei prowadzi do entuzjastycznego Juliana Tuwima:
Życie?--- Rozprężę szeroko ramiona, Nabiorę w płuca porannego wiewu, W ziemię się skłonię błękitnemu niebu I krzyknę, radośnie krzyknę: - Jakie to szczęście, że krew jest czerwona!
Zestaw uczuć przednówka 2021 roku splata się z zestawem planów na zagospodarowanie dalszego istnienia. Mam nadzieję, że to będzie fascynujący proces.
E viva l’arte! ;-)
Część Twoich słów to moje myśli. Ja również uwielbiam przypatrywać się życiu, smakować je, a to jak wiemy wymaga czasu. Czasem trudno pogodzić to z pracą na etacie na czas określony;) rozumiem Cię dokładnie!