Mieszkanie na pierwszym piętrze blokowiska w podkrakowskiej Skawinie, parę miesięcy temu. Punkt na mapie mentalnej mojego istnienia, za sprawą B., która w nim zamieszkała. Budzę się o piątej. Dudnienie śmieciarki, hałas tłuczonego szkła. Przypomina mi się wiersz Wojciecha Bonowicza.
MY
Budzi nas bicie w bęben
blachy.
Śmieci
zabierają –
a nas
tak zostawią?
Kilka godzin później rozmawiam z B. przy kawie. Wiesz, byliśmy na spotkaniu w Gliwicach i kupiłam od prowadzącego tomik jego wierszy. Nie znałam ale są spoko. Jeden mi się dziś przypomniał, przeczytam ci, dobra?
Czytam.
- To o bezdomnych? – Pyta B. po chwili zastanowienia.
To o bezdomnych? Pytam się siebie. Wydawało mi się, że o czymś innym. Ale kiedy następny raz znów spotykam autora na innym festiwalu, tym razem w Gorlicach (Czyżby jeździł po wszystkich festiwalach w miastach zaczynających się na „G”, a kończących na „-ice”?), zadaję mu to pytanie. Czy to o bezdomnych. Mówi, że może być o bezdomnych. Że bezdomni chodzili mu w głowie kiedy powstawał ten tomik, więc i tu mogli odbić swój ślad.
W moim domu na wsi nie ma blaszanego śmietnika, a śmieciarka nie jest w stanie wjechać na górę, na której dom stoi, więc kolorowe worki ze śmieciami zwozimy co drugi czwartek na dół do gościńca. Przed wylaniem asfaltu mówili na niego Golgota, bo nogi zapadały się w błocie po kostki, a do miasta jest 10 kilometrów piechotą. Samochodem tyle samo, ale wtedy kiedy gościniec był Golgotą nie jeździło się samochodami. Szkło w zielonych workach zabierają raz w miesiącu, choć szkła dużo idzie w tym zakątku oddalonym od wysypisk śmieci. Zanim wprowadzono system cyklicznego wywozu na wysypiska, dużo szkła przyjęły okoliczne rowy i wąwóz za ogrodem, który byłby piękny, gdyby nie opony, wiadra, szyby i resztki karoserii. Co roku zarasta je trawa, pokrywają żółte liście, otula śnieg, ale nie wydają owoców, mimo uczestnictwa w tym cyklu wegetacji i wzrostu.
Więc nie ma u nas na wsi śmietnika z prawdziwego zdarzenia, oprócz tego, który proboszcz postawił na znicze i sztuczne kwiaty przed cmentarzem i zagroził, że sprzątnie go całkiem, jeśli mieszkańcy będą wynosić doń odpady komunalne ze swoich gospodarstw domowych.
Nie ma śmietnika i nie ma bezdomnych, mimo, że jeden chłop zamarzł na przysiółku obok, kiedy poprzedniej zimy wracał pijany do domu i droga pomyliła mu się ze strumieniem. Teraz każdy go żałuje. Nie ma kogo wziąć do wikliny – Mówi S., który robi kosze. – bo kto ci wstanie przez tydzień o czwartej rano do roboty? Nie ma z kim parować patyków. Nie ma kogo do sklepu wysłać. On zawsze poszedł, przyniósł, pomógł. Pijak był okrutny ale dobry człowiek, ten Rzeszowiok. Mówią, że kiedy już wszystko przepili, to razem z bratem wannę na sznurach po śniegu zimą na złom ciągli. A w domu spali na jednym łóżku z psami i starą matką, żeby było ciepło, bo opał też był przepity. On taki był człowiek pomocniczy. O co go kto poprosił, to zrobił. Złego słowa nikomu nie powiedział. Teraz go ludzie żałują. A dziś święto wszystkich zmarłych. Więc i jego też. Żyj, Rzeszowiaku! Niech ci życie wieczne lekkim będzie.
Brat zapił się wcześniej, więc też sto lat za duszę brata, sto dla psów i sto dla starej matki, którą po śmierci drugiego syna wzięła pod skrzydła opieka społeczna. Poleciała pod tą opieką wprost do domu starców po drugiej stronie Golgoty, w Brzozowie. Co się z nią stało później, nie wie nikt, może tylko Zośka od Edka, która pracuje w Gminie i ma znajomą w DPS-ie, ale kto by się przejmował starą matką Rzeszowiaków, kiedy jest robota, ciągle coś do zrobienia. Kwiaty i znicze na groby trzeba pozanosić, opłacić kwaterę i zmówić wieczne odpoczywanie. Zapełnić kontener przy cmentarzu wypłowiałą ceratą sztucznych pelargonii, zanim przyjedzie śmieciarka opłacona przez księdza proboszcza.
Nie na darmo przecież płyną datki zbierane przy modlitwie wiernych. Brzdęk, szelest, módlmy się za, złączeni jednością, połączeni ofiarą, Bóg zapłać, dwa złote na tace w kieszeni, niech się za nami wstawia kiedy będziemy wstawieni. Amen. Sacrum i profanum. Gdy umrą dzieci, zajmie się nami system opieki społecznej. Dwa posiłki ciepłe i jeden niejadalny dziennie. Tajemnice radosne, bolesne i chwalebne połączone w litanii odcinków serialu o tańcu pomiędzy gwiazdami. Przeplatane snem o tym, że nie jesteśmy sami. Odpoczynek doczesny na chwilę przed tym wiecznym, po dniu pełnym roboty, która nie poczeka, a może na odwrót – nie zając, nie ucieknie.
Zresztą, wieczne odpoczywanie to dość niefortunne sformułowanie. Czy naprawdę odpoczynek sam w sobie byłby tak dobry, bez żadnej pracy i zmęczenia? Nuda, takie wieczne odpoczywanie. Już bardziej pociąga wizja przedstawiona przez panią Lucynę, na pierwszych badaniach terenowych, na których byłam podczas studiów. Spotkaliśmy ją jak pieliła przydomowe grządki. Miejscowość nazywała się Kulczyn, przysiółek - Pikulawka, a bohaterka Lucyna Tchórz. Jedną rękę miała w gipsie, na temblaku, a drugą wyrywała niewidoczne chwasty. Schylona do ziemi, choć i bez tego miała do niej niedaleko z powodu drobnego wzrostu i pochyłości spowodowanej wiekiem. Prawie stuletnia, malutka, śpiewaczka pogrzebowa o wielkiej wrażliwości. Zakochałam się w niej i ona też mi dziś przyszła do głowy, w ten słoneczny, prawie wiosenny pierwszy listopada. To ona mówiła, że przecież niemożliwe żeby Boga nie było, no bo jak wiosną rozejrzeć się wkoło, jak zobaczyć te wszystkie cuda, jak listki z gałązek wyrastają i ptaszki… Mówiła też, że cielę umiera jak człowiek, nie inaczej, skoro przed śmiercią przerażone patrzy takimi pustemi oczyma… I że każde zwierzę to istota. Że niektórzy nie lubią kota bo kot psoci, ale ona kota lubi. I że trzeba szanować każde stworzenie. Myślę, że nie pochwalałaby wiecznego odpoczywania, tym bardziej, że musiałaby przebywać w innym niebie niż mąż, co odszedł wcześniej i przyszedł do niej we śnie, po pogrzebie. Zdziwił ją tą wizytą bo zwykle przychodzili upomnieć się o coś, co zapomniało się włożyć do trumny. A ona o wszystko zadbała.
- A czego ty przychodzisz do mnie, przecież umarłeś. – Spytała. – Dałam ci wszystko. I laskę i cygaram ci dała i święty obrazek, wszystkom ci dała…
- A kufajkęś mi dała? – odpowiedział on.
- A na co ci kufajka?!
- Aaaa, bo my tam w niebie pracujemy!
No bo jak inaczej? Jak to tak wiecznie odpoczywać? Odpoczywać trzeba mieć po czym. Dopiero wtedy odpoczynek jest pełen.
Czemu pani Lucynka przychodzi do mnie w dzień kiedy myśli się o zmarłych? Nasza drobniutka Charonka, lecz w ciepłej i matriarchalnej wersji. Po której stronie jest teraz, skoro nie widziałyśmy się już 11 lat, a wtedy była już krucha jak opłatek. Przewodniczka. Czy spotkała się z mężem, a może spotkała Rzeszowioka, który w wieczności ciągnie wannę z bratem po niebieskim śniegu na niebieski złom? Może spotkała się z moją mamą? Czy po śmierci mama nadal boi się pijaków, jak za życia? Czy przechodzi na drugą stronę, kiedy widzi Rzeszowioka z bratem, chociaż ci dwoje, mimo, że pijacy, lepsi byli może niż niejeden trzeźwy?
Czy jedyna wieczność, jaką dla nich mamy to mała i ulotna wieczność naszej pamięci?
W tym roku pierwszy listopada jest słoneczny i ciepły, jak nie święto zmarłych. Gdyby nie złoty kolor liści i ich ostatni taniec na wietrze, można by pomyśleć, że to wiosna idzie, nie zima. Myślą tak chyba niektóre mlecze (u nas mówi się na nich „maje”). Wystawiają żółte główki kwiatów do słońca, mamiąc pszczoły, a przecież to już listopad.
Są rzeczy, o których mówi się tylko spadającym liściom – przechodzi mi przez głowę, kiedy wychodzę na dwór (nie umiem na pole, choć już 4 lata jak mieszkam na południowym wschodzie) z psem w słoneczny, pierwszolistopadowy poranek. Przypomina mi się ten wiersz i rozmowa z B. Jej pytanie: - To o bezdomnych? Dziś odpowiedziałabym z większą pewnością: Tak, Siostro, to o nas.
Comentarios