Głupota, to jest niezdolność zrozumienia mechanizmów wydarzeń, może być przyczyną olbrzymich cierpień, jakie człowiek zadaje bliźnim.
Czesław Miłosz, Zniewolony umysł
Jedno życie i jedno ciało dla każdego.
Ciało dla mnie.
Ciało dla Anny. Pierwszego października 2021 r. po raz ostatni w promieniach słońca na cmentarzu w miejscowości, w której przeżyła ostatnie 70 lat.
Ciało dla nieznanej z imienia Irakijki, jednej z pierwszych ofiar wśród ludzi, którzy uwierzyli w drogę do lepszego życia, prowadzącą przez granicę z Polską. Ciała dla ośmiu innych, którzy nie dali rady utrzymać w ciele życia przy tej samej granicy.
Ciało dla Piotra Szczęsnego, spalone w akcie sprzeciwu 19 października 2017 roku przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie.
Ciało dla Ciebie.
Wokół ciała kręcący się świat. Promienie słońca, ukłucia zimna, uczucia miłości, odrzucenia i strachu. Ból, rozkosz, wszystko co widać, wszystko co słychać, wszystko, co czuć przez siatkę zmysłów od nieznanego początku do nieznanego końca. Przez jedyną wieczność, jakiej możemy być pewni, wieczność trwającego teraz. Rodzi się, rozwija, rośnie, korzysta z narzędzia języka nazywając świat: wszystko co piękne, okrutne i zwykłe. Odchodzi. Jedyne oczywiste i bliskie bogactwo z krwi i kości bez żadnej zasługi przydzielone do istnienia. Narzędzie do bycia w świecie, skomplikowane i piękne. W tańcu, biegu, jedzeniu, we śnie, w miłości, w bólu, w gniewie, w bezsilności, w przerażeniu.
ANNA (rok 1946/47)
Ciało kilkunastoletniej Anny na południu Polski, w roku czterdziestym szóstym albo siódmym. Wiezione w ciężarówce razem z innymi żyjącymi, czującymi, przerażonymi ciałami dzieci, przez żołnierzy wojska polskiego.
Nie, przepraszam, słowo „żołnierz” tu nie pasuje, przecież żołnierz, to „chłopiec polski”, ten, którego wyuczyli ojczystej ziemi na pamięć, gdy „jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami”. To nie mógł być żołnierz polski, to musiał być potwór, zombi, diabeł wcielony. Przecież nie można sobie wyobrazić, żeby to, o czym opowiadała w 2016 roku osiemdziesięcioczteroletnia pani Anna, robili ludzie, żołnierze polscy:
"I ja tak rano myślę, co ja tu zrobię. Gdzie ja jestem? Nieznana, stacja 14 kilometry od domu. Ja nigdy w życiu tam nie byłam. Ale jakaś kobieta wygnała krowę na sznurku jakiegoś tam cielaka. Myślę sobie, pójdę do niej spytam się. I podeszłam i mówię: Pani gdzie tu jest stacja? Bo ja zabłądziła. Gdzie tu jest stacja? A ona mówi: Dziecko. Tu jest źródełko. Idź najpierw mówi i umyj się bo ty cała w krwi jesteś. A jak nas w tych samochodach wieźli to nas gryźli jak psy bo to pijane wszystko, to nas gryźli gdzie popadnie, jak psy."
Przecież żołnierz polski nie jedzie z ciężarówką rusińskich dzieci, po to, żeby zatrzymać się, wziąć w jedną rękę dziecko, a w drugą karabin, wyjść do lasu, strzelić, a wracając, żeby trzymać w jednej ręce czapkę, a w drugiej karabin. Przecież żołnierz polski w czwartej klasie mojej szkoły podstawowej usiadł pod brzozą u drogi i opatruje obolałe nogi. „Jego pułk rozbili pod Rawą, […] / Jego dom podpalili Niemcy / A on nie ma broni, on się nie mści…”
Ten żołnierz z wiersza Broniewskiego, zakorzeniony w zbiorowej wyobraźni, żołnierz – polski bohater nijak nie licuje z żołnierzem, o którym słucham 2016 roku w kuchni wiejskiego domu. Od dorosłej kobiety, której głos przechodzi w łkanie, żeby znowu wrócić do treści urywanych zdań:
"Dzieci połapali [i wieźli] do Łukawicy na stację, [ich plan był taki] że rodzice pójdą za dziećmi. Pani, po drodze nas gwałcili, po lasach zabijali. […] Ja spod kuli uciekła jak nas wywieźli do lasu. Boże. Tam już pik, pik. Już dzieci wołają: Ratunku mamo, tato! A mnie prowadził taki […] był pijany i prowadził mnie tak w las dalej. […] On mnie trzymał za rękę, nie ucieknę. Później […] mnie przywiązał tak do drzewa pasem swoim, a sam się rozbierał. I karabin położył na to na wierzch. I mnie prowadzi nagi, prowadzi mnie dalej. A ja mówię, no pan Bóg mnie to do głowy [podpowiedział]. Ja mówię: Panie, a pan karabin zostawił. Jak on się zerwał, poleciał. Mnie tak zostawił, poleciał po karabin, a ja tak przez las [uciekłam] widziałam, że tam jest pole i ja [uciekłam] w zboże. To było w lipcu a zboże już było wysokie. I ja w zboże, pomiędzy te i tam się skryłam. Tu już słucham już pik, pik. Strzelają, już za mną strzelają. No ale nie widzieli bo ja sprytnie uciekłam w to zboże.
Położyłam się. On z lasu wyszedł i [nie widział mnie]. Później ja tak patrzę przez to [zboże]. Już wychodzą. Parę samochodów stało, co nas [w nich] wieźli do lasu tych dzieci. To parę samochodów stało tak przed lasem, plandeką nakryte... Ani jeden dziecko nie prowadził ze sobą, tylko w jednej ręce czapkę a w drugiej karabin. I tak siadali do tych samochodów i odjechali. I ja pomału, pomału doczołgałam się tak do takiej między. Tak mnie się pić chciało, a tu tylko z worka sukienkę miałam. No, ciepło było. I w nocy siedzę tam i myślę: Boże, czego ja się nie dała zabić. Już byłam miała spokój. Już byłam nic nie wiedziała."
Chciałabym nigdy tej historii nie opowiadać. Chciałabym nigdy tej historii nie usłyszeć. Chciałabym żeby nigdy ta historia nie miała miejsca. Chciałabym, żeby ta historia nigdy się nie powtarzała, nigdzie i dla nikogo.
Ta historia miała miejsce. Siedziałam w upalny dzień 29 września 2016 roku w małej kuchni z tyłu jednorodzinnego domku w nadmorskiej miejscowości z 86-letnią panią Anną, która opowiadała mi o tym, jak pierwszy raz bardzo chciała umrzeć.
I o tym, jak później przesiedlono ją w ramach Akcji Wisła razem z rodzicami na tzw. ziemie odzyskane. O tym, jak ludzi stłoczonych na wozach, obolałych po dwóch tygodniach podróży pociągiem klasy ostatniej z możliwych, miejscowy ksiądz witał słowami „Banderowcy przyjechali. Morze nimi zagracić!” Jak już na nowej ziemi przywitani takim hasłem ludzie rzucili się do ucieczki w las, biorąc słowa księdza za wyrok.
O tym, jak sąsiedzi podsłuchują ich pod oknami, jak Anna nie może mówić ani śpiewać przez wiele lat w swoim rodzinnym języku.
O tym, jak wiele lat później pijany frustracją, złością, strachem, żalem, nienawiścią nauczyciel pobije jej kilkuletniego synka do krwi za abstrakcyjną winę, jaką dziecko ponosi za śmierć Karola Świerczewskiego, którego rzekome morderstwo dokonane przez UPA stanowiło polityczną podkładkę do legalizacji Akcji Wisła. Jak za karę za pobicie dziecka nauczyciel zostanie dyscyplinarnie… przeniesiony do innej szkoły kilkanaście kilometrów dalej.
Historia pani Anny jest okrutnie szczerą opowieścią o bólu, dotykającym „szarych ludzi” na skutek rozporządzeń wydawanych przez innych ludzi. Rozporządzeń zawieszających prawa człowieka albo po cichu pochwalających ostracyzm większości wobec wybranej grupy ludzi. Czyniących z nich „obcych”, tych, których nie obowiązują postanowienia sądów ani Ministerstwa Sprawiedliwości. Jest mi cholernie przykro, że trzeba tą historię opowiadać.
Pani Ania miała jasne włosy i oczy. Nie chodziła wiele kiedy ją poznałam, bo chorowała na nogi. Po spotkaniu pięć lat temu odwiedzałam ją jeszcze kilka razy. Ostatni raz w sierpniu tego roku. Mówiła, że kiedy zasypia nieraz wszystko staje jej jeszcze przed oczami. Śpiewa sobie wtedy piosenki. Te, których, nie mogła śpiewać gdy z rodzicami przesiedlono ich na Pomorze. „Czasami i z siedemdziesiąt sobie wyśpiewam, zanim zasnę.” Umawiam się z panią Anną, że przyjadę do niej jeszcze w okolicach świąt albo na wiosnę, ponagrywam jak śpiewa. W sierpniu nagrywam tylko dwie piosenki, żegnam się, muszę już iść. Łapię spojrzenie jasnych oczu, kiedy odwracam głowę wychodząc przez korytarz na wiejską ulicę. We wrześniu wysyłam jeszcze album ze zdjęciami z jej rodzinnej miejscowości, o które mnie prosiła. Rozmawiamy przez telefon.
28 września dostaję od wnuczki pani Anny informację, że babcia odeszła. Ostatni raz widzę ciało Anny, kiedy zgodnie z grekokatolickim obrządkiem obchodzę trumnę w kościele na górce naprzeciwko jej domu, na którego żółtą fasadę wspinały się zawsze wysokie malwy. Po wydarzeniach, których nie można było znieść, żyła jeszcze ponad siedemdziesiąt lat. Żyła, bo mimo wszystko miała w sobie miłość, którą starała się dać dzieciom i wnukom. To, czego nie można znieść niosła w sobie aż do końca. Wieczorami, kiedy nie mogła zasnąć wołała słowa piosenek, które pamiętała z dzieciństwa, żeby przyszły na ratunek tej młodej, zgubionej dziewczynie ukrytej przez siedemdziesiąt pięć lat w środku jej dorosłego ciała (albo duszy).
Miałam przywilej, że któregoś razu i trafiłam do jej domku naprzeciwko kościoła, spotkałam panią Annę.
W tym spotkaniu dostałam opowieść, z którą sama nie mogę zasnąć.
Wnioski z rozmowy
Chociaż to najtrudniejsza z rozmów jakie przeprowadziłam, jestem wdzięczna, że miała miejsce. Bo dzięki niej musiałam szukać odpowiedzi na pytanie o procesy, przez które dochodzi do rzeczy nie mieszczących się w tym, co chcemy przyjąć jako swoją rzeczywistość. Zdarzeń wypieranych później przez zbiorową świadomość, tworzących czarne dziury po prawdzie zbyt trudnej do przyjęcia, zalepiane nigdy nie wystarczającymi legendami o bohaterstwie, odbierającymi bohaterstwo prawdziwym bohaterom, czyli tym, którzy nigdy nie chcieli nimi być. Bohaterami nie byli wszyscy żołnierze tylko przez to, że brali udział w wojnie. Bohaterami byli ci, którzy w czasie wojny byli ludzcy.
Jak mogło do tego dojść to nie jest właściwe pytanie, bo do tego NIE MOGŁO dojść. Doszło, choć nie mogło i nigdy nie powinno.
Tłumaczenie krzywdy dziecka (człowieka, mężczyzny, kobiety) przez przyczyny historyczne jest jak sypanie soli do morza w nadziei, że się je zasypie.
Z perspektywy, która powinna być nam najbliższą, bo podzielamy ją wszyscy – z perspektywy człowieka obdarzonego ciałem, które trzeba nakarmić, ubrać, ogrzać, otoczyć miłością i troską – nie ma wyjaśnienia na to, że na tym ciele dzieje się gwałt; że jakaś część ludzi u władzy jakąś inną część ludzi, za których jest odpowiedzialna, wystawia na krzywdę, cierpienie, zimno, głód, doświadczenie okrucieństwa wojny, podczas której ludzie w mundurach (obojętnie jakiego kraju!) przestają być ludźmi z osobna, a w określonych warunkach stają się stadem pełnym okrucieństwa i bezkarności. Nie dlatego, że są z natury źli, tylko dlatego, że znaleźli się w sytuacji chaosu norm etycznych, pomieszania pojęć, wojny – i zaczęli postępować według praw wojny. Dlatego, że przeszli „jakąś granicę, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą” (Zofia Nałkowska). W takich warunkach powszechnego zawieszenia podstawowego prawa naprawdę mało kto zachowa się jak mityczny żołnierz polski. Byli tacy, nieliczni. Bohaterstwo jest jednak w czasie wojny wyjątkiem od okrucieństwa. Tymczasem nasza narodowa narracja o wojnie jest taka, jakby wojny powstawały po to, żeby bohaterowie mieli okazję zaistnieć. Tworzymy te mity tylko po to, żeby załagodzić okrutną i powszechną traumę, przykryć czymś nieuświadomiony zbiorowy wyrzut sumienia, że w myśl rozporządzeń albo w myśl spokojnego życia pozwalało się na zło.
W przypadku pani Anny i tysięcy przesiedlonych w Akcji Wisłą ludzi zło wynikało z tego, że wszystkich mieszkańców południa powojennej Polski chodzących do cerkwi i mówiących językiem tego pogranicza, o cechach rusińskich, łemkowskich, bojkowskich, ukraińskich, uczyniono odpowiedzialnymi za akty terroru dokonane przez UPA.
Zło dokonane przez partyzantów tej formacji nie ma wytłumaczenia, podobnie jak zło, dokonane przez partyzantów czy żołnierzy formacji polskich. U podstaw jednego i drugiego leżą rozporządzenia, które wyjmują spod prawa wybrane grupy ludzi, zakazują im mówić we własnym języku i tworzyć własną kulturę. Każą być tymi gorszymi wśród tych lepszych, bardziej uprzywilejowanych.
Za okrucieństwo żołnierzy odpowiadają politycy, których narzędziem są armie. Odpowiedzialnością polityków jest znać mechanizmy wydarzeń, jakie zostaną wywołane przez ich kroki.
Być może nigdy nie doszłoby do eskalacji okrucieństwa w czasie wojny, gdyby Józef Piłsudski uszanował prawa narodu ukraińskiego do stworzenia własnej państwowości, mając na uwadze jak ważne było to samo dla narodu polskiego. Ukraińcy, którzy walczyli obok wojsk polskich w wojnie polsko-bloszewickiej zostali zdradzeni. Polska stosowała wobec nich politykę represji, pod którą tylko umacniały się nacjonalizmy i radykalizowały poglądy. W końcu doszło do rzezi, której niczym nie da się wyjaśnić. Do której być może by nie doszłoby, gdyby prawa obywatelskie rozdzielono obywatelom po równo. Za którą powinni odpowiadać w równym stopniu ci, którzy wydawali bezpośrednie rozkazy, jak i ci, którzy wcześniej prowadzili politykę wykluczenia, odpowiedzialną za radykalizowanie postaw. Tymczasem rolę kozła ofiarnego zagrali najmniej winni wszystkiemu. Ci na dole drabiny politycznej. Szarzy Ludzie, których praw gdzieś nie uszanowano.
Kiedy tłumaczy się krzywdę człowieka przyczynami politycznymi, to tłumaczenie jest co najwyżej przykrywaniem nieudolności polityków. Tego, że nie posiadają oni kompetencji albo chęci do realizacji powołania polityki, która powinna przede wszystkim nie dopuszczać do zbrodni. Zbrodni, czyli krzywdy zadawanej ludziom nie będącym żołnierzami żadnej armii. Jeśli widzimy ewidentną krzywdę człowieka tłumaczoną względami politycznymi, to co najwyżej propagandowa przykrywka tego, że polityka w danym miejscu przestała służyć robieniu życia jak najbardziej przystępnym dla ludzi, a zaczęła być szukaniem wytłumaczenia dla dalszego czerpania korzyści ze sprawowania władzy.
To nie znaczy, że można nie mówić o przyczynach. Trzeba o tym mówić. Nie po to żeby coś wytłumaczyć, bo nie da się wytłumaczyć zła, które już się stało i zostawiło długotrwałe ślady w psychice choćby jednego dziecka, jednej kobiety, jednego mężczyzny. Trzeba to powtarzać po to, żeby uświadamiać, że na początku każdej spirali zła są podpisane przez polityków rozporządzenia i ustawy. Przyczyną każdej osobistej tragedii i zbiorowej traumy są wydane przez kogoś rozkazy i zarządzenia. Potrzeba utrzymania władzy staje się jakąś okrutną wymówką, mogącą znaleźć alibi na każdy akt terroru.
Trzeba o tym mówić, bo chociaż wydarzenia w historii nigdy nie powtarzają się dwa razy w dokładnie taki sam sposób, to podstawowe potrzeby ludzkie są od zawsze podobne, a ich ignorowanie prowadzi do ogromnej krzywdy.
Ś.P. Bracia i siostry w powietrzu, głodzie, ogniu i wojnie.
Kiedy widzę relacje o tym, co się dzieje przy granicy Polski i Białorusi nie mam wątpliwości, że ludzie, którzy tam się znaleźli doświadczają stresu, cierpienia i niepewności o nasileniu granicznym. Kiedy czytam o aktywistach z Grupy Granica, przynoszących jedzenie i ubrania przemarzniętym i głodnym ludziom na granicy, kiedy czytam suche z pozoru raporty medyków na granicy – jeden do jednego nakładają się na tą sytuację wspomnienia tych, z którymi rozmawiałam o przeszłości. O wydarzeniach, które miały się nigdy więcej nie powtarzać. Widzę dorosłych ludzi, opowiadających nie możliwe do przerobienia doświadczenia z młodości, dzieciństwa. Doświadczenia, których nie zabliźnia następne kilkadziesiąt lat życia. Które przechodzą z pokolenia na pokolenie jak jakieś niewidzialne dziedzictwo niepewności, strachu, przed którymi później szuka się ucieczki w najlepszym wypadku na terapii grupowej…
Bardzo bym chciała nie myśleć o dzieciach z innych krajów na granicy Polski, ale już widziałam ich twarze, czytałam opowieści o tym, jak funkcjonariusze, choćby i wbrew sobie, ale wywozili je na drugą stronę. To już jest, już istnieje, a więc jest też w mojej świadomości, która się wzbrania przed przyjęciem faktu ale jednak musi się z nim zmierzyć. Historia tych dzieci jest taka sama jak historia pani Celiny, o tym jak w czasie wojny szli na hołankę. Hołanka to była ucieczka na noc przed bandami partyzantów różnych ugrupowań, do lasu. Latem kiedy było ciepło. Mimo tego pamięta się to przez całe życie. Dziecięce emocje są wszechobejmujące.
"A pamiętam raz pod takim drzewem, leszczyną. – opowiada pani Celina w 2018 roku - Leżałam tak ale wszyscy tak w rodzinie leżeli i w sąsiedztwie. A ja byłam tak z boku. Na skraju. Tak się to bałam strasznie na tym skraju leżeć. I zsuwałam się ciągle, bo to nie było równo. Jak się bałam. Ale potem przypomniała mi się moja babcia jak opowiadała jak Pan Jezus, Matka Boska ze świętym Józefem uciekali z tym dzieciątkiem Jezus. Gonili ich ci co zabijali dzieci, chcieli ich dogonić. Chcieli zabić. I weszli pod leszczynę. I ci już, tuż – tuż, bliziutko, a naraz nie ma ich. A leszczyna – opadły liście, te wszystkie krzaczki, tak, że zakryło to dziecko. I ja mówię, ja tak sobie myślałam wtedy, że jak będą bandyci szli, to ta leszczyna spadnie też, te gałązki, to nas zakryją. Było takie naprawdę coś... Dzieci to tak myślały. Dziecinne myślenie to było.
- […] A niedźwiedzi i wilków się nie baliście? – przyszło mi do głowy pytanie –
Nie, nie. […] Baliśmy się najbardziej ludzi. Bo się nie znało. Co to za człowiek, co to za bandyci. Trzeba było uciekać. No to takie było, dziecinny stres niesamowity. Dzieci tak się bały strasznie, bardzo."
Te wszystkie historie miały się nigdy więcej nie zdarzyć. To miały być wspomnienia z przeszłości, których doświadczenie, okrutne i niewyjaśnialne, sprawi, że nic podobnego się w moim kraju nie stanie. Tymczasem to dzieje się znów.
W polskim lesie śpią ludzie uciekający przed ciężkimi warunkami życia albo wojną.
Politycy opowiadają o nich jak o zagrażającej nam broni biologicznej.
Cywile boją się umundurowanych w kraju, którego przywódcy mówią, że jest krajem prawa.
W tym kraju umierają ludzie przez to, że nie dostali dachu nad głową, jedzenia, wody. Że nie przyznano im najbardziej podstawowych praw, potraktowano tak, jakby nie byli ludźmi, nie nieśli ze sobą emocji ludzkiego doświadczenia.
W reportażu Szymona Opryszka czytam o pogranicznikach, którzy płacząc wykonują rozkazy i takich, którzy sprzedają litr wody za 40 dolarów. „Dlatego nie dzieliłbym pograniczników na polskich i białoruskich. Raczej na ludzkich i nieludzkich.” Mówi reporterowi Sangar, jeden z ludzi, którzy utknęli w pasie między systemami politycznymi… Tak samo mówili ci, z którymi rozmawiałam o ich doświadczeniach z czasu II wojny światowej. „Są ludzie i ludziska.” Mówili. I opowiadali. O Niemcu, który pomógł przenieść rannego chłopca i ukryć go razem z matką w starej piwniczce, kiedy szedł front. O innym, który wbrew rozkazom przez dwa lata tolerował potajemne nauczanie polskiego, a kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo ostrzegł nielegalnie uczącą się grupę. O Ukraińcach, którzy ostrzegali sąsiadów o planowanych akcjach UPA.
Dzieci i młodzież z lasu przy granicy będą za 70 lat wspominać funkcjonariuszy, którzy dali im za darmo czekolady, chleb i wodę. Albo aktywistów, którzy przynieśli śpiwór. Tych bohaterów współczesnych, którzy wcale nie chcą być bohaterami.
Będą wspominać ci, którym się uda. Bo nie będą wspominać nic ci, którzy przeszli na tą stronę materii, po której żadne rozporządzenia nie podzielą już człowieka na ciało, i to co obce.
Świętej pamięci Bracia i Siostry w powietrzu, głodzie, ogniu i wojnie.
Irakijczyk, Ahmed Hamid, zmarły z wychłodzenia w okolicach wsi Dworczysko.
Dwóch mężczyzn, których ciała znaleziono 19 września.
Irakijczyk, którego ciało zostało na zawsze opuszczone przez życie pod Nowym Dowrem.
16-letni chłopak z Iraku, jeszcze żywy kiedy wywożono go z Polski, teraz już martwy.
24-letni Syryjczyk, którego ciało znaleziono koło Kuźnicy Białostockiej.
19-letni Syryjczyk, którego ciało pokonało zimno wody granicznej rzeki, Bugu, który dla niego zamienił się w Letę.
Nieznany z imienia ani narodowości mężczyzna, o którym świadczy tylko ciało znalezione koło wsi Kuśnice.
39-letnia kobieta z Iraku, która zostawiła na granicy męża i synka, a sama poszła tam, gdzie oni iść nie mogli.
25-letni Gailan, zmarły kilka dni temu.
Nie wiem jak to zakończyć. Tego nie powinno w ogóle być.
Ś.P. CZŁOWIEK, KTÓRY PODPALIŁ SIĘ POD PAŁACEM KULURY
Appendix z roku 2017.
Odmawianie praw, które powinny należeć się ludziom, tym, którzy znaleźli się w moim kraju, wywołuje sprzeciw, bunt i bezsilność, z którą staram się walczyć. Do tej pory różne postanowienia polityków mojego kraju mnie poruszały, ale nic aż tak bardzo, jak wprowadzenie stanu wyjątkowego; jak ograniczenie praw tym, którzy już znaleźli się na terenie Polski, jak i tym, którzy chcieliby im pomóc, wbrew polityce reprezentantów kraju.
I w tym stanie niezgody i niemocy związanej z tym, że znów TU i TERAZ dzieje się to co nie mieści się w systemie pojęć, trafiłam na wiersz Jarosława Mikołajewskiego. Tytuł brzmiał „DO CZŁOWIEKA KTÓRY PODPALIŁ SIĘ POD PAŁACEM KULTURY W CZWARTEK 19 PAŹDZIERNIKA 2017” Całą treść można znaleźć na profilu fb pana Jarosława, tutaj fragment:
„spalić się
tak to czytam
znaczy spalić w sobie
co jeszcze nie zostało spalone w sprzeciwie
[…]”
Z pięcioletnim opóźnieniem odrobiłam prace domową z edukacji obywatelskiej i przeczytałam list, który polski chemik, Piotr Szczęsny, rozdawał tuż przed momentem, w którym krzycząc „Protestuję!” oblał się łatwopalną substancją i podpalił swoje ciało. Nie wiem jak się odnieść do jego gestu, ostatecznego w swojej wymowie. Natomiast jego słowa wydają się tak jaskrawe wobec obecnej sytuacji, że uderzyły mnie jak obuch.
Przytoczę je tu w całości. W święto zmarłych, słowa świętej pamięci Szarego Człowieka. I na tym zakończę, bo już nie wiem co mogłabym napisać.
Oto pełna treść listu rozdawanego przez Piotra Sz. 19 października 2017 pod Pałacem Kultury:
„1. Protestuję przeciwko ograniczaniu przez władzę wolności obywatelskich.
2. Protestuję przeciwko łamaniu przez rządzących zasad demokracji, w szczególności przeciwko zniszczeniu (w praktyce) Trybunału Konstytucyjnego i niszczeniu systemu niezależnych sądów.
3. Protestuję przeciwko łamaniu przez władzę prawa, w szczególności Konstytucji RP. Protestuję przeciwko temu, aby ci, którzy są za to odpowiedzialni (m.in. Prezydent) podejmowali jakiekolwiek działania w kierunku zmian w obecnej konstytucji – najpierw niech przestrzegają tej, która obecnie obowiązuje.
4. Protestuję przeciwko takiemu sprawowaniu władzy, że osoby na najwyższych stanowiskach w państwie realizują polecenia wydawane przez bliżej nieokreślone centrum decyzyjne związane z Prezesem PiS, nieponoszące za swoje decyzje odpowiedzialności. Protestuję przeciwko takiej pracy w Sejmie, kiedy ustawy tworzone są w pośpiechu, bez dyskusji i odpowiednich konsultacji, często po nocach, a potem muszą być prawie od razu poprawiane.
5. Protestuje przeciwko marginalizowaniu roli Polski na arenie międzynarodowej i ośmieszaniu naszego kraju.
6. Protestuję przeciwko niszczeniu przyrody, szczególnie przez tych, którzy mają ją chronić (wycinka Puszczy Białowieskiej i innych obszarów cennych przyrodniczo, forowanie lobby łowieckiego, promowanie energetyki opartej na węglu).
7. Protestuję przeciwko dzieleniu społeczeństwa, umacnianiu i pogłębianiu tych podziałów. W szczególności protestuję przeciwko budowaniu „religii smoleńskiej” i na tym tle dzieleniu ludzi. Protestuję przeciwko seansom nienawiści, jakimi stały się „miesięcznice smoleńskie” i przeciwko językowi nienawiści i ksenofobii wprowadzanemu przed władze do debaty publicznej.
8. Protestuję przeciwko obsadzaniu wszystkich możliwych do obsadzenia stanowisk swoimi ludźmi, którzy w większości nie mają odpowiednich kwalifikacji.
9. Protestuję przeciwko pomniejszaniu dokonań, obrzucaniu błotem i niszczeniu autorytetów, takich jak np. Lech Wałęsa, czy byli prezesi TK.
10. Protestuję przeciwko nadmiernej centralizacji państwa i zmianom prawa dotyczącego samorządów i organizacji pozarządowych zgodnie z doraźnymi potrzebami politycznymi rządzącej partii.
11. Protestuję przeciwko wrogiemu stosunkowi władzy do imigrantów oraz przeciw dyskryminacji różnych grup mniejszościowych: kobiet, osób homoseksualnych (i innych z LGBT), muzułmanów i innych.
12. Protestuję przeciwko całkowitemu ubezwłasnowolnieniu telewizji publicznej i niemal całego radia i zrobieniu z nich tub propagandowych władzy. Szczególnie boli mnie niszczenie (na szczęście jeszcze nie całkowite), Trójki – radia, którego słucham od czasów młodości.
13. Protestuję przeciwko wykorzystywaniu służb specjalnych, policji i prokuratury do realizacji swoich własnych (partyjnych bądź prywatnych) celów.
14. Protestuję przeciwko nieprzemyślanej, nieskonsultowanej i nieprzygotowanej reformie oświaty.
15. Protestuję przeciwko ignorowaniu ogromnych potrzeb służby zdrowia.
Protestów pod adresem obecnych władz mógłbym sformułować dużo więcej, ale skoncentrowałem się na tych, które są najbardziej istotne, godzące w istnienie i funkcjonowanie całego państwa i społeczeństwa.
Nie kieruję żadnych wezwań pod adresem obecnych władz, gdyż uważam, że nic by to nie dało.
Wiele osób mądrzejszych i bardziej znanych ode mnie, podobnie jak wiele instytucji polskich i europejskich wzywało już te władze do różnych działań i niezmiennie te apele były ignorowane, a wzywający obrzucani błotem. Najpewniej i ja za to, co zrobiłem też takim błotem zostanę obrzucony. Ale przynajmniej będę w dobrym towarzystwie.
Natomiast chciałbym żeby Prezes PiS oraz cała PiS-owska nomenklatura przyjęła do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i że mają moją krew na swoich rękach.
Wezwanie swoje kieruję do wszystkich Polek i Polaków, tych którzy decydują o tym kto rządzi w Polsce, aby przeciwstawili się temu, co robi obecna władza i przeciwko czemu ja protestuję.
I nie dajcie się zwieść temu, że co jakiś czas działalność władz uspokaja się i daje pozór normalności (jak choćby ostatnio) – za kilka dni, czy tygodni znowu będą kontynuować ofensywę, znowu będą łamać prawo. I nigdy nie cofną się i nie oddadzą tego, co już raz zdobyli.
Wprawdzie to już dość wyświechtane powiedzenie, ale bardzo tutaj pasuje: Jeśli nie my, to kto? Kto jak nie my, obywatele ma zrobić porządek w naszym kraju? Jeśli nie teraz, to kiedy?
Każda chwila zwłoki powoduje, że sytuacja w kraju staje się coraz trudniejsza i coraz trudniej będzie wszystko naprawić.
Przede wszystkim wzywam, aby przebudzili się ci, którzy popierają PiS – nawet jeśli podobają się wam postulaty PiS-u, to weźcie pod uwagę. że nie każdy sposób ich realizacji jest dopuszczalny. Realizujcie swoje pomysły w ramach demokratycznego państwa prawa, a nie w taki sposób jak obecnie.
Tych, którzy nie popierają PiS, bo polityka jest im obojętna albo mają inne preferencje, wzywam do działania – nie wystarczy czekać na to co czas przyniesie, nie wystarczy wyrażać niezadowolenia w gronie znajomych, trzeba działać. A form możliwości jest naprawdę dużo.
Proszę was jednak, pamiętajcie, że wyborcy PiS to nasze matki, bracia, sąsiedzi, przyjaciele i koledzy. Nie chodzi o to żeby toczyć z nimi wojnę (tego właśnie by chciał PiS) ani „nawrócić ich” (bo to naiwne), ale o to, aby swoje poglądy realizowali zgodnie z prawem i zasadami demokracji. Być może wystarczy zmiana kierownictwa partii.
Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności.
A ja wolność kocham ponad wszystko. Dlatego postanowiłem dokonać samospalenia i mam nadzieję, że moja śmierć wstrząśnie sumieniami wielu osób, że społeczeństwo się obudzi i że nie będziecie czekać, aż wszystko zrobią za was politycy – bo nic nie zrobią!
Obudźcie się! Jeszcze nie jest za późno!”
Comments